Najnowsze wpisy, strona 30


Święta, święta
Autor: dorothee
24 grudnia 2005, 15:35

Wyczekiwane długo święta nareszcie nadeszły! Nie wiem, czy wypłynie z tego dla mnie jakaś korzyść, oprócz paru dodatkowych centymetrów w pasie, ale w końcu nie można się we wszystkim dopatrywać korzyści. Wprawdzie znowu wypadło mi się trochę poprztykać z rodzinką (najgorzej z Rodzicielką), ale tak zawsze bywa w sytuacji, gdy okazuje się, że czas ucieka, a jeszcze nie wszystko przygotowane. Zaraz z resztą zmykam, bo Wigilię spędzamy u dziadków.

Czwartek okazał się dniem absolutnie zakręconym - w domu spędziłam niewiele czasu. Rano urządziliśmy sobie wspomnianą juz wcześniej przeze mnie wigilię klasową i przyznam, że byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona. Nie spodziewałam się, że tak "tłumnie zjedziemy". Okazało się jednak, że nie jesteśmy tak bardzo niezorganizowani, jak mi się wydawało. Byliśmy prawie w komplecie (pozdrawiam wielkich nieobecnych :] ), znalazły się obrusy na stół, było mnóstwo dobrego jedzonka, nawet barszcz z uszkami. Pojawili się Henrykowie z małym Pawlątkiem (robiącym swoją drogą dziwne miny), nawet Dyrekcja się do nas osobiście pofatygowała, żeby złożyć nam życzenia, oczywiście zrobić zdjęcia (obsesja szkolnej kroniki!) i powiedzieć nam, że dzięki nam "narodziła się nowa świecka tradycja" opłatkowych spotkań absolwentów (no cóż, zawsze byliśmy oryginalni...). Zaglądali różni nauczyciele, życzyli nam wesołych świąt, chociaż nie pojawił się Czarny Rycerz - bądź co bądź nasz wychowawca w klasie maturalnej - niemiło z jego strony, bo był przecież oficjalnie zaproszony (nie to żeby mi jakoś szczególnie zależało he he). Na wigilii zrodził się też pomysł wspólnego tłumnego wyjścia na miasto wieczorem, na co wszyscy chętnie przystali.

Taaaak, wieczorek był równie przyjemny, chociaż grupa się trochę "rozwarstwiła".

Chociaż wynik jest taki, że się przeziębiłam. Nic w tym dziwnego, w końcu siorbanie nosem przy świątecznym stole jest u mnie regułą :))))

Pozdrawiam całą moją byłą klasę. Kocham was cioty (to takie nasze "pieszczotliwe" określenie ;] ...ach to świąteczne uniesienie...). No!

Na koniec składam wszystkim moje najlepsze życzenia (all rights reserved):

Gdy w domu choinka,

na stole szynka.

Gdy cała rodzina

ucztę opłatkiem zaczyna.

Gdy wszyscy się kłaniają,

życzenia sobie składają,

ja chcę do nich się przyłączyć

i życzenia me dołączyć:

wiele zdrowia i uśmiechu,

paru pokus wartych grzechu,

pomyślności i miłości,

braku zgryzot, zawiłości.

W Nowym Roku niech twe życie

będzie piękne należycie.

ŻYCZĘ JA!!!

No dobrze, idę sobie, bo mi odwala! Do rychłego zobaczenia!

Coraz bliżej święta
Autor: dorothee
20 grudnia 2005, 11:12

Skorzystam z okazji, że nikogo w domu nie ma i komputer stoi nieużytkowany i nadrobię zaległości na blogu.

Święta widzę, widzę święta... W sumie to już coraz bliżej. Na uczelni już praktycznie nie ma nikogo, wykładowcy wypuszczają nas wcześniej z zajęć i wszyscy jak jeden mąż wykorzystują teraz dopuszczalne nieobecności, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Przerwa świąteczna zaczyna się już w czwartek, czyli jak dobrze liczę - za dwa dni. Jestem nareszcie szczęśliwa i spokojna. Napisałam już wszystkie kolokwia i do Nowego Roku mam spokój. Wprawdzie ostatnia ocena nie była zachwycająca (3+ z historii), ale tłumaczę to sobie wredotą Wielkiego Inkwizytora i od razu poprawia mi się humor (jakby nie patrzeć miałam 75% punktacji - nie mogę mieć do siebie pretensji o to, że kobiecie nigdy nic do końca nie odpowiada).

Dzięki przerwie światecznej ominie mnie w tym tygodniu w-f, z czego rzecz jasna ogromnie się cieszę, bo facet nieprzeciętnie gra mi na nerwach. Na ostatnich zajęciach z resztą jakoś wszystkie odnotowałyśmy spadek formy - zespół, w którym grałam nie wygrał nawet jednego seta - Wuefista był zdruzgotany, Gosia podsumowała natomiast: "Chwała zwyciężonym!" :))))

Sypie za oknem jak cholera. Może to i dobrze - przynajmniej święta będą białe. Wczoraj ze Starą Znajomą poczułyśmy dziecięcy sentyment do białych ferii i sanek. Achchch... to było życie...! Można było sobie przemoczyć buty, odmrozić stopy, rozerwać spodnie i potłuc tyłek. I choć dostało się porządny opieprz, to nigdy to nie była całkowicie moja wina... Beztroskie lata dzieciństwa.... :))))

Czy ktoś mi może powiedzieć, o co biega z tą Wigilią??? Posypały się wczoraj sms-y informujące mnie, że klasa urządza w szkole wigilię. Zdziwiłam się, muszę przyznać, bo całość ma się odbyć w naszej eks-placówce oświatowej, podobno za zgodą dyrekcji. Jestem trochę sceptycznie do tego nastawiona, po pierwsze dlatego, że nie znam szczegółów przedsięwzięcia, nie wiem nawet, kto wyszedł z tym pomysłem, po drugie dlatego, że nie wierzę w to by pan dyrektor nagle zapałał do nas takim sentymentem, żeby pozwolić nam się kręcić po szkole. Cóż, wszystko wyjaśni się wkrótce.

Życzeń świątecznych jeszcze wam nie składam, bo myślę, że przed świętami jeszcze z raz przynajmniej się tu pojawię. Zatem do zobaczenia :)

"Ha ha ha, Booooooooże, ha ha ha!"
Autor: dorothee
12 grudnia 2005, 18:49

O Jezusie, co za dzień...! Z jednej strony dobry, z drugiej - chałowy. Jaki by nie był, to mam już go dosyć, bo nie spałam za długo tej nocy, no i co by nie mówić - trochę już jestem zmęczona.

Miałam dzisiaj ostatnie kolokwium przed świętami - z historii, brrrr.... Oczywiście nie byłabym sobą gdybym się do nauki zabrała jak człowiek - za dnia. Na tygodniu nie miałam czasu się uczyć, weekend jak zwykle zszedł mi na bzdetach i zakupach w hipermarkecie - wynik był taki, że za cokolwiek zabrałam się w niedzielę wieczorem. A nie chciało mi się strasznie, więc co pięć minut wstawałam od biurka i kręciłam się jak głupia po domu, bo jak na złość nic nie wchodziło mi do głowy. Jak zwykle się wkurwiłam rzecz jasna, około 21:00 wlałam w siebie kawową siekierę i.... niestety nie pomogło - zasnęłam na książce. Potraktowałam się jednak brutalnie wodą w łazience i trochę się rozbudziłam. Wkrótce "trochę" przerodziło się w "bardzo" - gdy doszłam do wniosku, że chyba już nic nie wchodzi mi do głowy (było już dobrze po 2:00 i Ma Soeur obudziła się conajmniej zdumiona po pierwsze widząc, że jeszcze nie śpię, po drugie widząc, która jest godzina, po trzecie dostrzegając, że dwie godziny wcześniej dostała sms-a), stwierdziłam, że najwyższa pora się wreszcie położyć. No i cóż... położyć się nie było trudno, za to zasnąć trochę gorzej. Po dwóch godzinach przerzucania się z boku na bok, wreszcie usnęłam. Rano aksamitnym śpiewem słowika ;) obudził mnie budzik i wstałam, gdy tylko udało mi się sprawić, że świat przestał wirować :)) Zaaplikowałam sobie drugą mocną kawę zanim minęło 12 godzin od pierwszej i oto byłam gotowa do kolokwium.

A że ta noc była zakręcona - to fakt. Tuż po północy myślałam, że dostanę zawału, gdy ni stąd ni z owąd zadzwoniła komórka mojej Soeur - dostała sms-a. Ma Soeur przewróciła się na drugi bok, sięgnęła, nie otwierając oczu, po telefon i zanim go wzięła w dłoń, tak zawisła i spała dalej. Obudziła się nagle dwie godziny później i nie wiedziała, dlaczego? He, he, grunt to refleks :)))))

A ja z kolei dowiedziałam się, że śmiałam się przez sen. Podobno brzmiało to następująco: "Ha ha ha, Booooże, ha ha ha!" Hmmmm... No cóż... BEZ KOMENTARZA.

Rano na uczelni przywitała mnie dobra wieść, że dostałam 5 z kolokwium z socjologii i "zdystansowałam grupę" - Boże! ja jestem kujonem!!! Z geografii też wypadło mi 4,5 pkt na 5 pkt, czyli całkiem nieźle! Sprawę niezaliczenia "ślepej mapy" pomińmy milczeniem ;) Trochę mniej wesoło było, gdy Absztyfikant kazał nam "wyjąć karteczki" w celu napisania wejściówki. Na zajęcia się w ogóle nie przygotowałam (bo uczyłam się historii oczywiście), więc nic nie napisałam. Potem Absztyfikant kazał nam wymienić się w parach naszymi pracami, sprawdzić je sobie wzajemnie (ciekawe jak, skoro ja nic nie umiem???), wystawić sobie wzajemnie oceny i pod tymi ocenami się podpisać. Na szczęście nie było obowiązku oddawania prac, bo dostałabym piękną lufę! Ci natomiast, którzy oddali, mieli być oddzielnie ocenieni przez faceta i jeżeli ocena, którą dostali od kolegi, pokrywałyby się z oceną od faceta - facet stwierdził, że autor dostanie dwa plusy, a kolega, który oceniał - jednego plusa. ??? .... dziwaczne...

A potem przyszła pora na gwóźdź programu, czyli kolosa z historii. Poszło mi chyba nieszczególnie, ale pytania były dziwne. Zobaczymy, czym to się skończy...?

Na wykładzie myślałam, że usnę i spadnę z krzesła. Jolly Roger swoją drogą był dzisiaj jakiś mało jolly... Potem już tylko xero, zimno, deszcz i nareszcie w domku!

Jezu, ale mi się chce spać... Być może z tego powodu narobiłam dużo błędów gramatycznych, ku uciesze Organisty. Bo trzeba wam wiedzieć, że baczne oko Organisty śledzi teraz każde moje zdanie i tropi moje "grzechy językowe" (metafora nieprzypadkowa). Ojej, chyba mam tremę... :)

Mój nocny śmiech okazuje się doskonałym podsumowaniem dzisiejszego dnia. Zatem: "Ha ha ha, Boooże, ha ha ha!" :))))

Krok dalej
Autor: dorothee
05 grudnia 2005, 17:47

Kolejny poniedziałek za mną. Co tydzień trzeba tylko znieść ten dzień i można być już spokojnym - kolejne dni mam już dużo luźniejsze. Wyników kolokwium z geografii nie poznałam, bo faceta nie było - podobno jest chory. Z dziewczynami doszłyśmy do wniosku, że to, że jest chory jest pewne - niepewna jest przyczyna (być może wysokoprocentowa he he). Kolokwium z socjologii napisałam i jestem nawet z siebie zadowolona - nie powinno być źle. Myślałam tylko, że mi ręka odpadnie - pytań było dużo, odpowiedzi obszerne - a czasu mało.

Weekend jak zwykle miałam przesrany. Miałam dwudniową randkę z socjologią oczywiście. I nic poza tym... Nuda... Oby się tylko opłacało.

Właśnie moja Rodzicielka wygłosiła sensacyjną wieść (a jakże, siedzę i podsłuchuję!), że Związek Nauczycielstwa Polskiego walczy o wycofanie z telewizji reklamy: "Ja ci się ponawydurniam, jeden z druuugiiiiiiiim!!!", bo przedstawia nauczycieli jako sfrustrowanych paranoików. Cóż... prawda w oczy kole! :)))))))

Hmmm... Udam się chyba uzupełnić deficyty snu... Dobranoc (mimo wczesnej pory).

Aha, dodam jeszcze, ku niewątpliwej zapewne satysfakcji Organisty, że poprawiłam błąd w poprzedniej notce według jego sugestii. Proszę bardzo, masz, jak chciałeś, tylko na przyszłość wpisuj to proszę do komentarzy, a nie do księgi. Z góry dziękuję.

A jednak sukces
Autor: dorothee
02 grudnia 2005, 18:35

"Jestem bogiem!" napisała mi w sms-ie Kaja, gdy się dowiedziała, że dostała 4 z kolosa ze wstępu do nauki o państwie i polityce (bo tak przemądrze się ten przedmiot nazywa). Ja tak o sobie nie myślę, ale faktem jest, że z tego samego kolokwium dostałam 4+!!! [6 na 7 pkt] Strasznie się cieszę, tym bardziej, że byłam przekonana, że napisałam same głupoty i nawet na zaliczenie się nie uzbiera, ale się uzbierało i to nawet sporo ponad te nieszczęsne 75%, więc teraz muszę już naprawdę poważnie pomyśleć o jakimś oblewaniu - dopiero psychologia, teraz wstęp... Dla odmiany w poniedziałek dowiem się, że muszę poprawiać geografię polityczną (a tego już jestem na 100% pewna), no i piszę kolosa z socjologii...

Ale póki co mam piątek i cieszę się weekendem zamiast myśleć o nauce.

Dziwna ochota na makowiec mnie dzisiaj napadła. Wracałam z uczelni i śnieg ciął mnie przez ryj, a ja w sposób groteskowy całą drogę czułam zapach makowca...! Warunkowania klasycznego też doznałam dzisiaj na własnej skórze (chyba nie za dobrze jest dużo wiedzieć z psychologii ;] ) - mijałam starą kamienicę w drodze do domu - miała otwarte drzwi, z których wionął typowy dla starych budynków mieszkalnych, korytarzowy smrodek: ciężki, cierpki zaduch stęchlizny, wymieszanej z zapachami gotowanych w mieszkaniach obiadów. I od razu przypomniały mi się wizyty u prababci z mojego dzieciństwa - w kamienicy, w której mieszkała z pradziadkiem też unosił się taki zapach. Prababcia nie żyje od paru dobrych lat i chyba zaczynam ją zapominać... A na dodatek kojarzy mi się ze smrodem z korytarza... Boże, ja jestem okropna!

Paskudna jak na razie ta nasza zima... Zamiast śniegu - ciapa, zamiast słońca, lazurowego nieba i iskierek promieni słonecznych, igrających na śniegu, skrzypiącym od mrozu - szare, ciężkie od chmur niebo, a na dodatek ten parszywy wiatr, który przeciśnie się przez każdą warstwę ubrania. Brrrrrr.... takiej zimy nie lubię!

Miałam dzisiaj zajęcia na Wydziale Psychologii - matko, ten budynek do ruina! Z sufitu odpada tynk, ze ścian złazi farba, a ja na dodatek miałam nad głową ciężki żyrandol z jakiegoś żeliwa - popis kunsztu kowalskiego jakiegoś natchnionego rzemieślnika - całe zajęcia wyobrażałam sobie jak ten artefakt zlatuje mi na łeb. Przyjemnie...

I to by chyba było na tyle...