Archiwum marzec 2006


bleeee
Autor: dorothee
31 marca 2006, 14:14

No i wiosna przyszła. Jest cieplej, choć nie zawsze słonecznie. Ale to i tak już dużo.

Dzisiejszy wykład z filozofii był nudniejszy niż zwykle. Jako, że nie podzielałam zapału z jakim Chudy opowiadał nam o poglądach Locke'a i Rousseau, myślałam po prostu, że umrę z nudów. Ratowałyśmy się rysowaniem "wagoników". "Pociąg zwany pożądaniem" he he he... No, mniejsza z tym...

Po wczorajszym w-fie wszystko mnie boli. Ja wiem, że dla niektórych 1000 m [czyt. 40 basenów] w półtorej godziny to pryszcz, ale dla mnie to dawka śmiertelna. Jeszcze mnie Marian przymusza do wyjazdu na spływ kajakowy w wakacje "bo taka fajna impreza". Niech spływa!

Logika bleeeeeee! Kolokwium mi poszło beznadziejnie, nie znam wyników, nie wiem czy mam to poprawiać w poniedziałek, cholera! nic nie wiem. Najgorsze, że chce mi się na to rzygać. I jak tu się uczyć?

Chciałabym napisać coś pozytywnego, ale kurcze jakoś nie wiem co?!

"Pan"! Phi! Też mi coś! Ale ten popis "wazeliny" w wykonaniu Lewiatana był po prostu gorszący. Jestem zdegustowana.

W cholerę z tym wszystkim!

Perypetie komórkowe
Autor: dorothee
28 marca 2006, 10:04

To trzeba mieć fart! Już myśleliśmy, że długo wyczekiwany przez Ma Soeur telefon, którego się wreszcie doczekała jako prezentu na 18-tkę, przepadł. W piątek okazało się, że dopiero był w plecaku, a tu nagle go nie ma. Złodziej! - nie nasuwało się żadne inne rozwiązanie, mimo że Ma Soeur nie spuszczała swoich rzeczy z oka. Ale hala sportowa, zawody, doping, zamieszanie, transparenty, dużo ludzi... A złodzieje są sprytni. Chociaż ten scenariusz wydał nam się nieprawdopodobny (zwłaszcza, że pieniądze pozostały nietknięte), innego nie było (no chyba, że telefon się zdematerializował i przeniósł do innego wymiaru...) i musiałyśmy wreszcie zaakceptować kradzież. Aż tu nagle telefon się znalazł - ale nie u Ma Soeur, ale u pewnego osobnika z jej szkoły. Okazało się, że telefon wypadł z kieszeni plecaka (to jest dopiero niewiarygodne!), a osobnik ów znalazł go na podłodze (musiał być jednak nieźle zakamuflowany, skoro Ma Soeur go nie zauważyła - a łachudra zawsze znajdzie) i nie miał bynajmniej zamiaru go oddawać. W planach miał sam go najpierw trochę poużywać, a potem go sprzedać (znalazł już nawet chętnego na zakup). I może jego plan by się powiódł, gdyby się tym głośno nie pochwalił. Wieść gminna o znalezieniu jakiegoś telefonu dotarła do Ma Soeur, a potem nastąpiła dzielna akcja odbijania go z rąk złodzieja (bo przecież przywłaszczenie to też kradzież). Mała awanturka, argument: "Znalezione - nie kradzione" (odparty: "Takie rzeczy możesz sobie mówić o długopisie!"), sprawdzanie numerów seryjnych i na koniec bezczelna prośba o znaleźne. Ostatecznie telefon wrócił, a Ma Soeur ma nauczkę na całe życie. I szczęście w nieszczęściu.

... za mszowe ...
Autor: dorothee
19 marca 2006, 20:01

- Proszę księdza, jakie ładne ma ksiądz buty! Zamszowe?

- Nie, za swoje.

hi hi hi

"Pieruńsko" zabawnie
Autor: dorothee
19 marca 2006, 19:51

Ależ się uchachałam wczoraj. Wybrałam się na weekendowe zakupy z Ma Soeur i z tej między innymi okazji kupiłyśmy sobie i spałaszowałyśmy ptysie, na które miałyśmy smak już od kilku dni. Oczywiście po fakcie ich wchłonięcia zaczęłyśmy się dopiero zastanawiać na ile były świeże i czy faktycznie były tak smaczne, żeby można było powiedzieć, że się opłacały - tym bardziej, że pani za ladą wyświadczyła nam wielką łaskę (czego nie omieszkała wyrazić miną), że w ogóle zechciała nas obsłużyć. Wsiadałyśmy właśnie do windy rozprawiając o jakości zjedzonych właśnie ciastek, a ja zechciałam wypowiedzieć swoją opinię, iż żeby być pewnym świeżości trzeba było sobie zafundować wyrób jakiejś lepszej cukierni, więc powiedziałam: "Noo tak, bo to trzeba było sobie kupić pieruńskie torniki!" - po czym zatkałam się, czując, że coś mi nie gra. Zapadła chwila milczenia, po czym obie z siostrą w jednym momencie wybuchłyśmy śmiechem, aż winda się zatrzęsła. Rodzicielka zdegustowana stwierdziła tylko: "W całym bloku was słychać...!"

Oczywiście chodziło mi o Toruńskie Pierniki. Jeden czeski bład, a tyle śmiechu hi hi hi.

A poza tym? Nic szczególnego. Lenię się. Odpuściłam sobie jakąkolwiek robotę w weekend - a co?! Mi też się coś od życia należy ;)

Tylko wiosny by mi się wreszcie chciało!! A jej ani widu, ani słychu. Tylko ten śnieg. Łeeee! Niech ktoś coś z tym zrobi wreszcie, bo już nie mogę na te kurtki i swetry patrzeć.

Dzień Wagarowicza we wtorek, a ja nie mam zajęć! Facet jedzie na jakąś konferencję i zajęcia odwołane. No i jakie to wagary?????

 : P

Jak flaki z olejem
Autor: dorothee
14 marca 2006, 11:53

Widzę, że moja szokująca notka na Dzień Kobiet wywołała zamierzony efekt hi hi hi :))))

Był to oczywiście jeden z dziwnych kawałów wyszperanych w Necie. Może i jestem "niepoprawna politycznie", ale mnie rozbawił, ha ha ha!

No i cóż... zima się przeciąga, na św. Grzegorza wcale nie poszła do morza, a mnie ogarnął leń. Za dwa tygodnie mam kolokwium z logiki. Jezu, ja nie wiem jak ja to napiszę. Pożyjemy zobaczymy...

Referat z filozofii - nie mogę dorwać książki i robota leży...

Głupia pływalnia - opiję się tej paskudnej wody, aż mnie gardło boli, a pływać i tak nie umiem...

Dzisiaj nudna metodologia - bibliografia, rodzaje prac naukowych, wydawnictwa zwarte i ciągłe - bardzo porywające, baardzo. Tak bardzo, że nie chce mi się tam iść...

I jeszcze parę innych nudnych rzeczy do zrobienia... Tak to sobie jakoś powoli leci... Ale paradoksalnie nawet nie chce mi się wyjść gdzieś z domu, żeby mi się przestało nudzić. Po prostu leń!

Jestem pozbawiona jakiejkolwiek inicjatywy. To chyba przez tę zimę. Boże, nawet mi się notka jakoś nie klei. Chyba pora kończyć...