Archiwum styczeń 2005


Haaappy Biiiiiirthdaaaaay Miiisteeer Preeeeesideeent...!...
Autor: dorothee
24 stycznia 2005, 21:35

Ach te ferie... Wymyślono je chyba tylko po to, żebym miała wyrzuty sumienia, że się obijam! Zabieram się do wszelkiej roboty jak pies do jeża, ale chyba nie ja jedna ;) Próbuję też ratować resztki zabawy i dobrego nastroju postudniówkowego poprzez wyrywanie się z domu, co w większości przypadków nie ma jednak szans na realizację z powodu chronicznego uprzykrzonego braku pieniędzy! Ale trudno... takie życie...

Z powodu kaca po studniówce ;))))) dopuściłam się czynu karygodnego: zapomniałam złożyć Starej Znajomej życzeń urodzinowych!!! Wobec czego wprowadzę trochę prywaty i życzenia owe złożę teraz, żeby choć trochę pokryć gafę! A więc: WSZYYYYYYSTKIEEEEGOOOO NAAAAAAAJLEEEEPSZEEEEEGOOOOO!!!!! :* :* :* :* :*

No, mam nadzieję, że entuzjastyczność moich życzeń przebłaga choć trochę Starą Znajomą!

Tymczasem zakończę już notkę, bo nie bardzo chce mi się pisać.... Papa :*

Karnawał trwa!
Autor: dorothee
17 stycznia 2005, 20:31

Zaniedbałam blogiszona, zaniedbałam... Karygodne i niedopuszczalne. Ale tyle ostatnio problemów i zajęć miałam na głowie, że trudno było mi nawet o blogu pomyśleć, co dopiero coś napisać. Co mnie tak zajmowało? Oczywiście studniówka, bo cóżby innego. Cały tydzień, który właśnie wczoraj się skończył, a który zamknięty został studniówką, upłynął mi pod znakiem całodziennego przygotowywania dekoracji. A projekt był ambitny, bo zakładał przystrojenie auli w stylu Moulin Rouge (czyli francuskiego kabaretu z końca XIX wieku, a nie burdelu!!!). Najprościej rzecz ujmując oznaczało to cały bałagan z mnóstwem światełek, czerwonymi żarówkami, tysiącem balonów i dziesiątkami metrów kwadratowych czarnej włókniny do podwieszenia gdzie tylko się zmieści i im więcej się da zasłonić. Na ścianie powstało wielkie malowidło z tańczącymi postaciami rodem z obrazów Toulouse - Lautrec'a, natomiast za podświetlonymi kolorowymi żarówkami tkaninami kryły się frywolne sylwetki wyciętych z tektury tancerek. Wszystko wyglądało znakomicie - opłacało się zostawać po lekcjach. Tego samego zdania byli nauczyciele, którzy na studniówkę przybyli - wszyscy zgodnie stwierdzili, że to najlepszy bal maturalny, na jakim dotąd byli. Swoją drogą niewielu odpowiedziało na zaproszenia - nie to żeby mi ich szczególnie brakowało, ale nie było nawet dyrektora!

Zabawa trwała do samego rana, choć nie wszyscy byli z niej zadowoleni. Nawet zespół został o godzinę dłużej niż zapowiadał. Kelnerzy się uwijali: biegali bez ustanku z tacami i dzbankami, donosząc ciągle i ciągle nowe porcje napojów. My też nie próżnowaliśmy jeżeli chodzi o nawadnianie, a może raczej należałoby powiedzieć naWÓDnianie he he he... Ale nie przesadzaliśmy. O dziwo mieliśmy tylko dwóch klientów "szkolnej izby wytrzeźwień". Może należałoby to jednak przemilczeć...? ;))))

Ja osobiście bawiłam się dobrze (dziewczyny twierdzą nawet, że bardzo dobrze, ale ja mam mieszane uczucia - ale to nic, po prostu jestem dziwna). Podsumowując - ze studniówki jestem bardzo zadowolona, wypadła lepiej niż się spodziewałam, nawet buty nie były za ciasne! Teraz czekam tylko na film - to będzie chyba największy zbiór kwasów z moim udziałem. Najwyżej spalę się ze wstydu ha ha ha ha!

Poza tym zaczęły się ferie, co z powodu studniówki dotarło do mnie bardzo późno. Nawet tak bardzo się z nich nie cieszę tak, jak kiedyś. To chyba dlatego, że w tym roku wypadły tak nietypowo - wcześniej niż zwykle. A może dlatego, że w te ferie mam paradoksalnie więcej do roboty niż normalnie chodząc do szkoły.

Na razie dochodzę do siebie po studniówce, co oznacza byczenie się i ani jednej myśli o szkole, maturze, dyplomie, ocenach - jak najbardziej prawidłowo. Chyba jeszcze przez tydzień będę przeżywać tą studniówkę! Kto by pomyślał.

Poza balem mój tegoroczny karnawał chyba będzie mało rozrywkowy - pożyjemy zobaczymy...

Od świątecznych opresji do totalnej depresji...
Autor: dorothee
07 stycznia 2005, 17:11

Jak dawno mnie tu nie było! Tyle ciekawych rzeczy się działo, a ja przepuściłam wszystkie okazje do napisania interesujących notek. Karygodne!

Tak jak sądziłam święta przeszły sobie już dawno obok mnie i jakoś ich nie zauważyłam. Miałam plany wykorzystać wzorowo przerwę i zabrać się do roboty (paradoks! - pracować, kiedy jest czas na odpoczynek!), ale do roboty się nie zabrałam (można to było przewidzieć), a przynajmniej nie zabrałam się do niej w takim stopniu, w jakim chciałabym się zabrać. W tym roku czas upłynął całkiem miło, trzy dni spędzone rodzinnie (czyt. przy stole he he), nawet obyło się bez konfliktów (a rzedko się obywa), więc w sumie jestem zadowolona. Rodzice natomiast byli mniej zadowoleni, bo święta wypadły na weekend i nie mieli tyle wolnego, ile mieć by mogli i chcieli.

Po świętach przez tydzień dochodziłam do siebie - nie to żebym się objadła i przejadła, ale mimo wszystko nie jest to dla mnie normalny porządek rzeczy (zwłaszcza anormalne pory jedzenia). W poniedziałek trawiłam, wtorek spędziłam na zakupach, a w przeciągu kolejnych dni nadrabiałam zaległości w związku z ćwiczeniem "Penetracja prostopadłościanu" (łeeeeee, już nigdy tak samo nie spojrzę na żaden prostopadłościan!). Babranie się w styropianie, szpachli akrylowej i śmierdzącej emalii ftalowej, połączone z wdychaniem pyłu z tartych papierem ściernym bryłek i zawziętym czyszczeniem upapranych dłoni rozpuszczalnikiem dostarczyło mi niewątpliwej rozrywki do późnych godzin nocnych przez jakieś 6 dni. Oprócz tego nie zrobiłam nic innego, co oczywiście miało swoje konsekwencje w kolejnym tygodniu.

Sylwestra spędziłam u rodzinki. Spodziewałam się, że będzie nudno i krótko, ale wyszło lepiej niż myślałam. Towarzystwo okazało się nad zwyczaj rozrywkowe he he... Dostałam dużo życzeń noworocznych, było fajnie.

Propos życzeń w tym roku przypadło mi w udziale rozsyłanie życzeń nie tylko do moich znajomych, ale również do tych wspólnych - moich i rodzeństwa. Ponownie dał o sobie znać mój przerost ambicji i postanowiłam każdemu wysłać życzenia o innej treści, co w rezultacie oznaczało wysłanie jakichś 20 kartek internetowych, każda z innym tekstem, czego połowę stanowiły wierszyki. Przy komputerze spędziłam dobre 3 godziny i Ta, Dla Której Wstęp Jest Wszędzie Wolny pewnie ma teraz ze mnie niezły ubaw. W czasie najbliższych świąt z przyjemnością przekażę pałeczkę rozsyłania życzeń siostrze (co nie oznacza, że życzenia nie były szczere!).

Kończący się właśnie tydzień był dla mnie koszmarny. Wystawienie ocen, przeglądy, ta cholerna organizacja studniówki i jeszcze parę rzeczy, o których - pozwolicie - nie będę mówić, wyprowadziły mnie kompletnie z równowagi. Przewaliłam też kilka szans na bardzo dobre oceny - co gorsza przewalenie nastąpiło pod koniec semestru, więc zmarnowałam sobie sytuację - wobec czego żal mi teraz dupę ściska, ale nic już nie poradzę.

Przeziębiłam się znowu na domiar złego. W ogóle mam wrażenie, że wszystko sprzysięgło się przeciw mnie po to, by studniówka okazała się najgorszym doświadczeniem mojego życia! Zdaje się, że znowu histeryzuję...

Moja kondycja psychiczna nie jest ostatnio najlepsza. Ha ha ha, jak na ironię mieliśmy wczoraj zajęcia ze szkolnym psychologiem: "Jak radzić sobie ze stresem?" Po półgodzinnym tłumaczeniu nam, czym jest stres (zupełnie niepotrzebnym, bo wiemy czym jest stres aż za dobrze), pani psycholog poradziła nam, by w chwili stresowej lub w chwili rozkojarzenia pójść na spacer, albo zrobić sobie długą, ciepłą kąpiel. "Przecież przewlekły stan stresu i napięcia nerwowego prowadzi do depresji! A-TO-JUŻ-JEST-CHOROBA!". Czy wanna napisze za mnie maturę???

Straciłam ostatnio resztki optymizmu i wiary w siebie... Może ktoś zna jakiegoś dobrego psychoanalityka?