Archiwum styczeń 2007


Nareszcie koniec!
Autor: dorothee
31 stycznia 2007, 14:03

Wygląda na to, że nareszcie mam ferie! :) Bardzo mi się uśmiecha ta perspektywa. Może sesja moja nie zakończyła się zbyt spektakularnym sukcesem (tylko 3, ale w końcu u Rzeźnika Naczelnego!), ale w ogóle się zakończyła bez poprawki (może poza tym jednym zaliczeniem - ale nawet dwója w indeksie po nim - na szczęście - nie została, więc się nie liczy), a to jest niewątpliwie jakiś sukces! Zatem jestem zadowolona i zrobiłam już chyba wszystko, żeby przez najbliższy tydzień nie przekroczyć progu uczelni, ani żadnej placówki z nią związanej. Indeks leży już sobie w dziekanacie i czeka na zaliczenie semestru, a ja mogę sobie po raz pierwszy od miesiąca pozwolić na "nicnierobienie". Cudnie! To taka abstrakcja, że aż sama nie mogę w to uwierzyć. :)

A poza tym strasznie chce mi się spać. Chyba pora na małą (i zasłużoną!) drzemkę... :)

O krok od mety
Autor: dorothee
29 stycznia 2007, 10:16

No i zaczął się ten najgorszy rozdział, ten najgorszy etap, ten ostatni odcinek, tuż przed metą. Na deser został mi już ostatni, ale za to najgorszy egzamin, można zatem powiedzieć, że ten deser wyjątkowo nie będzie słodki. :~(

I jak to tuż przed metą zwykle bywa, zaczyna już brakować sił. W najgorszym momencie, właśnie teraz, kiedy trzeba się zmobilizować najbardziej...

Rzeźnik Franek... Kto by przypuszczał, że będzie tak niefajnie na koniec...? Udało mi się uciec spod tasaka, ale nad Rzeźnikiem Frankiem stoi jeszcze Rzeźnik Naczelny, a jemu to już nikt nie umknie. No i bądź tu człowieku optymistą! :/

Sztuka olewania :)
Autor: dorothee
23 stycznia 2007, 12:58

A może to wszystko bzdura, by nie latać w chmurach
być może wszystko jest w porządku lecz ty już masz wrzody
na żołądku
A ja palę faję, żuję gumę
palę faję za fają

/FNS, Faja 89/

Oj, też bym chciała tak sobie czasem wszystko po prostu olać...

Ani chwili wytchnienia
Autor: dorothee
23 stycznia 2007, 12:53

No! Nareszcie mogę napisać coś pozytywnego, a takie coś mianowicie, że jestem już kolejny kroczek bliżej ferii. Z samego rana uporałam się z drugim egzaminem i to nawet na 5, a i owszem. Nie ma się w sumie czym chwalić, po prostu trafiłam na łatwe pytania, a jeśli nie łatwe, to chociaż takie, na które znałam odpowiedzi. Ale ważny jest wynik, a przecież lepszego nie mogłam sobie wymarzyć, więc się bardzo cieszę, aż sama nie mogę wciąż uwierzyć, że tak się skończyła moja przygoda z mniejszościami narodowymi! Ale nie będę się już tak ekscytować ;)

Z tego miejsca pragnę podziękować Mikro za trzymanie za mnie kciuków - jak widać trzymałaś wzorowo! ;) No i wszystkim pozostałym, którzy też trzymali za mnie kciuki, dziękuję serdecznie, cobyście się nie obrazili, że was nie doceniam. Doceniam, doceniam! :)

Ciekawe, czy jutrzejsze wyniki egzaminu z ekonomii, mojej zmory naczelnej (chociaż może znalazłaby się zmora "naczelniejsza"...), popsują mi humor...? W sumie mam przeczucie, że nie poszło wcale tak źle... Ale wiadomo - nic pewnego na tym świecie. A już na pewno przeczucia nie są niczym pewnym.

Messalino, nie martw się! Przejdziesz przez sesję jak burza i skończysz z samymi piątkami - jestem o tym głęboko przekonana. ;) A pan Józefina... hmmm... no cóż... po prostu pomyśl sobie, jakie facet musiał wynieść kompleksy z dzieciństwa i od razu zrobi ci się lepiej :)))

Zmykam do nauki. Ani chwili wytchnienia w tej sesji... :~(

Niespodzianka!
Autor: dorothee
19 stycznia 2007, 13:59

Ostatnie dni upłynęły zdecydowanie pod znakiem licznych niespodzianek i to nie tylko tych dobrych. W wielu przypadkach byłam niestety bardzo niemiło zaskoczona, ale w jakimś sensie pozytywną obserwacją jest fakt, że póki co niespodzianki miłe i niemiłe jakoś się równoważą...

I tak na przykład bardzo niemiłą niespodzianką był dla mnie wysoki poziom trudności pytań na kolokwium zaliczeniowym z ekonomii, bo prawdę powiedziawszy po wszystkich deklaracjach Primadonny o tak zwanym "nieutrudnianiu nam życia" spodziewałam się jednak mniejszych wymagań z jej strony. Wymagania okazały się jednak dosyć wysokie, więc zaczęłam się psychicznie przygotowywać na poprawkę. A tu tymczasem miła niespodzianka, która poprawiła mi zdecydowanie humor po tej niemiłej - obniżona punktacja i fakt, że jednak starczyło mi punktów żeby to zaliczyć. Może ocena nie była zachwycająca, ale przynajmniej poprawa stała się odległą melodią przeszłości.

Równie niemiłą niespodziankę sprawiła mi ekonomia po raz drugi, tyle że tym razem w przypadku egzaminu. I tu ważne spostrzeżenie i rada dla wszystkich na przyszłość: POD ŻADNYM POZOREM NIE NALEŻY UFAĆ STARSZYM ROCZNIKOM I ICH LEGENDOM NA TEMAT EGZAMINÓW I WYKŁADOWCÓW! - uwaga ta dotyczy również (a może przede wszystkim) tych pozytywnych mitów. Ja niestety na swoje nieszczęście uwierzyłam i się na tym przejechałam (choć umiarkowanie, bo nie uwierzyłam do końca - jak to dobrze być sceptykiem). A legenda głosiła, że egzamin jest łatwy i nie ma sensu się uczyć, bo ściąganie idzie jak z płatka: facet rozkłada gazetę i udaje, że jest nietoperzem (tzn. nic nie widzi i niczego nie słyszy), wystarczy mieć tylko dobre ściągi, a zresztą i tak każda z prac jest "pracą zbiorową". Podniesiona na duchu, mocno się więc tym egzaminem nie przejęłam, choć chyba jakiś dobry duszek nade mną czuwał i w porę mi podpowiedział, żeby dla pewności trochę się tego pouczyć. Niemniej jednak nie przyłożyłam się do tego jakoś szczególnie i kilka tematów sobie odpuściłam, w końcu miałam ściągi (i, tak na marginesie, pewną obawę co do nich, wynikającą z faktu, że nie umiem ściągać). I tu niestety nastąpiła rzeczona niemiła niespodzianka. Kiedy przyszłam na egzamin okazało się, że wszyscy zaczęli się usadawiać jakieś pół godziny wcześniej, więc miejsc niestety brakowało. Zszokował mnie fakt, że wszyscy byli idealnie porozsadzani, tak żeby nie można się było porozumieć, co wzbudziło we mnie zrozumiały niepokój, co do prawdomówności koleżanek z wyższego roku. Jakimś cudem udało mi się znaleźć jeszcze jedno wolne miejsce na samym końcu sali - niestety na swoje nieszczęście w tej części sali w której baczniej pilnowano ściągających, tak więc ściągi leżały sobie w torbie nieużyte. Spełniła się też moja zasadnicza obawa: wykładowca nasz - "osoba bądź co bądź publiczna" - oczywiście nie miał dla nas czasu, więc wyznaczył swoich asystentów do nadzorowania egzaminu (a asystenci okazali się formalistami i pilnowali nas mocniej niż trzeba było). Podyktował tylko pytania, po czym wyleciał z sali i tyleśmy go widzieli. A pytania na dodatek były podzielone na dwie grupy. "Tragedia..." - pomyślałam sobie. Ale nie wpadajmy w dekadencki ton! Mile mnie zaskoczył - dla równowagi - fakt, że trafiłam do grupy z łatwiejszymi pytaniami, na dodatek głównie takimi, które przerabiałam, więc napisałam to chyba całkiem nieźle. Z całej tej fatalnej historii wyszłam ostatecznie obronną ręką (chociaż to się właściwie ostatecznie okaże dopiero w przyszłym tygodniu, gdy będą wyniki).

Baaaardzo niemiłym zaskoczeniem była ogromna szczegółowość pytań na innym zaliczeniu - z historii doktryn polityczno - prawnych. Dostałam kartkę z testem, zaczęłam czytać pytania i przy każdym następnym oczy otwierały mi się coraz szerzej. W sposób oczywisty musiałam w większości przypadków strzelać, opierając się jedynie na swoim bardzo ogólnym pojęciu na temat doktryn. I cóż.... miła niespodzianka! Okazało się dziś, że jestem niezłym snajperem, bo trafiłam 15 na 20 pytań. A na dodatek udało się trafić 4 na koniec semestru. Uffff... co za ulga.

Żeby za miło jednak nie było, dzisiaj niemiłą niespodziankę sprawił mi kolos z teorii polityki. Pytania były z kosmosu i to do tego stopnia, że przy większości zadawałam sobie pytanie, czy my to w ogóle przerabialiśmy? Znowu musiałam polegać na swoich zdolnościach snajperskich, ale jak wiadomo to jedynie połowa sukcesu, więc poprawka za tydzień wydaje się być rzeczą pewną. Przyznać się muszę otwarcie w tym miejscu, że za mocno się do tego nie przyłożyłam - wszystko jakoś tak sobie źle zaplanowałam w tym semestrze...

Może to ten czarny kot, który mi przebiegł drogę jakieś dwa dni temu...? Wprawdzie na egzaminie z ekonomii dnia następnego miałam jednak szczęście, więc kota usprawiedliwiłam. Ale nie! Nie wierzcie kotom - to zdradzieckie stworzenia! Zwłaszcza te czarne!

Mimo wszystkich niemiłych niespodzianek, jakie mnie ostatnio spotkały, dużo jednak było też tych całkiem pozytywnych, może nawet więcej. W końcu w paru miejscach mi się udało. Zawsze twierdziłam, że mam więcej szczęścia niż rozumu... Chociaż zastanawiam się, jak to szczęście się ma do mojego ogólnego pecha.....?

Wczorajszy nocny huragan przyprawił mnie o gwałtowny skok adrenaliny. Właśnie w momencie, gdy doszłam do wniosku, że nic mi już nie wchodzi do głowy (bo oczywiście jak zwykle zakuwałam po nocy) i pora by wreszcie ową głowę złożyć do snu, zerwał się tak mocny wiatr, że aż i ja się zerwałam (tyle, że z łóżka). Na moich oczach, wielki iglak rosnący nieopodal bloku złamał się jak zapałka, pociągając za sobą drugie drzewo rosnące obok i padając na trzecie drzewo, rozbijając po drodze kilka dachów. Nie wierzyłam, że to widzę. Myślałam, że już śpię, tylko jeszcze o tym nie wiem.

A przed chwilą obserwowałam, jak strażacy owe przewrócone drzewa usuwali, rozbierając je powoli na kawałki, gałąź po gałęzi. Może jestem głupia, albo sentymentalna, ale zrobiło mi się szkoda tych drzew, zwłaszcza, że rosły tu zanim obok nich wyrosły betonowe, brzydkie bloki. Zawsze widziałam je na tle nieba, kiedy patrzyłam w okno swojego pokoju i tak już się jakoś przyzwyczaiłam do ich widoku. Teraz w krajobrazie czegoś mi brakuje. Odsłoniła się też panorama miasta, dotąd przez drzewa zasłonięta - i niestety wcale mi się nie podoba. Brzydkie klocki bloków, oplecione nitkami szos, wszystko jakieś szare (mimo że odmalowane), nad horyzontem góruje jakiś dźwig - "krajobraz industrialny"... ;) . Tyle drzew wyrwał wiatr... latem nie będzie tu już tak zielono, jak zawsze... Ach, jakoś mi tak smutno...