Najnowsze wpisy, strona 31


"Jezu, jak się cieszę..."
Autor: dorothee
01 grudnia 2005, 12:00

No już nie mogę wytrzymać, więc się pochwalę: dostałam 5 z kolosa z psychologii! Jako jedna z dwóch tylko osób! I miałam pełną punktację! MAX PUNKTÓW :))))))) Strasznie się cieszę, bo raz mi się coś udało. No i cóż, miałam się nie uczyć do tego kolosa, żeby mi wreszcie dobrze poszło, ale słowa nie dotrzymałam i wczoraj/dzisiaj zarwałam nockę - i okazuje się, że o to właśnie chodzi. Ja nie mogę się uczyć systematycznie i z wyprzedzeniem, bo wtedy wszystko schrzanię. A kiedy jak zwykle robię wszysto na ostatnią chwilę, to właśnie wtedy idzie mi świetnie (choć kosztem moich nerwów) - czyż ja nie jestem nienormalna? Ale takie są fakty: tak było z pracą dyplomową, tak było z prezentacją na ustną maturę z polskiego, tak się zdarzyło i teraz.

Dobra, dobra, chyba wyciągam jakieś błędne wnioski... Bo gdyby się tak głębiej zastanowić, to wczoraj wcale nie musiałam zaczynać nauki od zera, bo tak się składa, że psychologia była jednym z niewielu przedmiotów (o ile nie jedynym), z którego jako tako przygotowywałam się z zajęć na zajęcia, czyli co nieco przygotowywałam się na bieżąco. Teraz wystarczyło tylko pewne informacje odkurzyć i już! No dobra, nie ważne, nie będę już tu publicznie analizować swojego stanu wiedzy.

Hmmmm... no i cóż... wyszłam na kujonka. Ale jakoś dobrze mi z tym! :)

Chyba słusznie miałam nadzieję, że grudzień przyniesie ze sobą wreszcie jakieś przyjemne zdarzenia. Z dzisiejszą piątką zaczął mi się wspaniale i oby tak zostało. Chyba mi trochę skoczyła samoocena.......... :)

No to chyba już wrócę do dalszej nauki. Przemyślę sobie przy okazji, jak uczcić dzisiejszy sukces, gdy tylko nadarzy się jakaś wolniejsza chwila...

"Kolokwialny" listopad
Autor: dorothee
30 listopada 2005, 16:26

Rany Boskie, co za wulgarny wpis w księdze gości. Boże, aż mnie wytrącił z równowagi (możesz być z siebie zadowolony Organisto). Dobra, już wracam do siebie...

Kończy się wreszcie ten pierdzielony listopad - Boże, jak się cieszę. Jeszcze chyba nie miałam tak chałowego miesiąca. Do samych świąt wprawdzie jestem udupiona kolokwiami, ale mimo to mam nadzieję, że grudzień będzie jakiś znośniejszy. Jutro piszę psychologię i cóż.... Do dwóch ostatnich kolokwiów ryłam jak głupia i oba schrzaniłam. Wywnioskowałam z tego faktu, że muszę się przestać uczyć, to może wreszcie uda mi się uniknąć poprawki. Dlatego też test piszę jutro rano, a jak dotąd nic nie umiem. Chyba powinnam być dobrej myśli, nieprawdaż?

Spaskudziła się pogoda - myślałam, że coś mnie dzisiaj trafi z tą cholerną pluchą. Rano przeżyłam kryzys, gdy z trudem rozkleiłam oczy i po spojrzeniu w okno stwierdziłam, że nie ruszam się z łóżka. Nie wiem jaka motywacja mną kierowała, ale musiała być silna, skoro z łóżka ostatecznie się zwlokłam i nawet (co się zdarza niezwykle rzadko) udało mi się nie spóźnić na wykład z socjologii. Na angielskim jak zwylke dostawałam "małpiego rozumu" (jakby to rzekła ma Rodzicielka), gdy Digby przez pół godziny wprowadzał nas w fonetyczne tajniki wymawiania słowa "for" /"Tego nie uczą w szkołach! ...niestety..." <- :~( /. A potem leciałam jak na złamanie karku do domu, żeby jak najszybciej zabrać się do nauki i cóż.... robię wszystko byle się nie uczyć. Jak zwykle...

Czekam na święta - to oznacza dla mnie koniec ery "kolokwialnej" i odnowę życia towarzyskiego. Siedzę w domu jak zakapior, kiedy wszyscy imprezują (tak jak na przykład Mikrus z Bąkiem, które idą dziś na koncert - dobrej zabawy dziewuchy!) i co gorsza nic mi z tego nie przychodzi (bo nie odbija się to w ocenach - za to mi odbija jak najbardziej!). Ehhhhh, chyba mam już dość...

A co poza tym? Nic nowego. Moje życie ostatnio to tylko uczelnia, uczelnia, uczelnia, nic poza tym. A uczelnia nie jest zbyt ciekawym tematem... Nic się nie dzieje... marazm... apatia... nuda... Jezusie, dostaję świra. NIENAWIDZĘ ZIMY!!!

... chyba do końca życia zapamiętam, że stolicą Nepalu jast Katmandu, Tajlandia jest monarchią, a granice dzielimy na ancendentne, subsekwentne, narzucone i ........... no i właśnie - nie pamiętam!

Globalne migracje binokli na śniegu :)
Autor: dorothee
22 listopada 2005, 17:23

Ojojoj, wróciłam właśnie od okulisty. I jak na razie pożegnałam okulary na rzecz soczewek. Niby nic niesamowitego, ale po noszeniu okularów bez przerwy przez 12 lat mam chyba prawo czuć się dziwnie. Przede wszystkim nie mogę się przyzwyczaić do wyglądu mojej twarzy - jest mi łyso! - ale myślę, że to kwestia kilku dni non-stop przed lustrem i przywyknę :))))

Kolokwia! Same kolokwia! Jestem wkurzona, że wszystkie zbiegają się w jednym czasie. Jak od początku roku nic nie musieliśmy zaliczać, tak teraz zwaliły się wszystkie kolokwia na raz. A partia materiału do nauczenia ogromna, czasu mało, zdrowia brakuje i bądź tu człowieku optymistą. Ba! Przygotowanym optymistą!

Zima nam się zrobiła na całego.... Śniegu nasypało, biało się zrobiło, znowu niebo nad miastem pomarańczowe wieczorem od miejskiego oświetlenia, które odbija się od chmur... No i zimno, cholera, co mi się podoba najmniej.

Kolejny straszny poniedziałek za mną. Na geografii politycznej przyszło nam się trochę powygłupiać, aczkolwiek miały być to twórcze wygłupy. Wymyślił sobie pan magister (a możliwe, że od czwartku już pan doktor), że będziemy sobie wzajemnie przedstawiać problemy globalne, ale w formie scenek, czy skeczów. Podzielił nas w tym celu na grupy i przydzielił tematy. Mojej grupie trafił się oczywiście najgorszy: globalizacja. Co i jak można przedstawić na temat globalizacji!??!?!! Ostatecznie jakoś wybrnęłyśmy. Poszłyśmy na pierwszy ogień - w pierwszej kolejności, jako ochotniczki. Facet trwał w osłupieniu, z podniesioną i drgającą nerwowo brwią, ale cóż... sam chciał!

Taaaaak.... Te zajęcia nauczyły mnie, że Migracja to córka Migraty i Migracjusa :)))))

Po kolokwium
Autor: dorothee
18 listopada 2005, 18:34

Mój Boże... to był chyba najgorszy tydzień mojego dotychczasowego życia. A właściwie nie - najgorszy był poprzedni... A może tego najgorszego jeszcze w ogóle nie było...?

Jestem właśnie po kolokwium. Cały tydzień nauki na niewiele się zdał - w ogóle nie jestem zadowolona z tego, co napisałam. Aby zaliczyć trzeba mieć przynajmniej 75% - więc o te 75% się teraz bardzo gorąco modlę, bo nie zachęca mnie wizja poprawki, tym bardziej, że na przestrzeni najbliższych 2 - 3 tygodni czekają mnie jeszcze cztery kolokwia (w tym jedno - z psychologii - nazajutrz po andrzejkach!!! Co za niefart!).

A właśnie - andrzejki... Napaliłam się już na jedną fajną imprezę, mieliśmy iść grupą, nawet miałam ochotę i jak na złość musiało wypaść to durnowate kolokwium!!!!! Nic nigdy nie poszło, nie idzie i nie pójdzie po mojej myśli. Że tak jest - to fakt, ja chciałabym tylko wiedzieć: dlaczego?!

Jestem zła - na wszystko i na wszystkich. Cholera, jestem upierdliwa jak nigdy... Mon Frère na mnie ostatnio napadł, że nic innego nie robię, tylko narzekam. Pewnie ma rację....

Wczoraj rozbawiła mnie taka moja pewna obserwacja natury socjologiczno - psychologicznej. Wracałam sobie z biblioteki objuczona książkami i dla rozrywki przyglądałam się, co się wokół mnie dzieje. Przede mną szła dziewczyna - laska, nie powiem, niczego sobie. Szła sobie nie za prędko, stukając wysokimi szpilkami skórzanych kozaczków i roztaczając wokół aurę seksapilu (choć nie do końca świadomie, ewentualnie nie do końca celowo - tak myślę - bo jej myśli zaprzątało co innego niż bałamucenie okolicy, co wywnioskowałam później z wyrazu jej twarzy. Myślę, że chodziło o fakt niepewności co do posiadania biletu MPK). Tak więc, jak już napisałam, zmierzała sobie spokojnie na przystanek. Tak się składa, że była to trasa często uczęszczana przez brać studencką, za czym z naprzeciwka nadchodziło dwóch kolegów... Chyba dalszy ciąg historii jest już w tym momencie dosyć przewidywalny, ale nie omieszkam opowiedzieć do końca. Tak więc, panowie szli sobie z naprzeciwka i udawali, że pani piękna nie robi na nich wrażenia. Nie wytrzymał jednak jeden z panów w udawaniu wstrzemięźliwości i obejrzał się za panią, gdy tylko go minęła tak, że głowa prawie mu się obróciła o 180 stopni :)))) Już sam ten fakt nieźle mnie rozbawił, ale na tym nie koniec. Dwóch kolejnych panów również uległo urokowi koleżanki, z czego jeden niemal postradał wzrok, wypatrując oczy tak, że jeszcze chwila, a wyskoczyłyby z orbit. :)

Cóż... nieraz słyszałam uszczypliwości pod adresem panów, że oglądają się na ulicy za paniami, czasem wręcz karykaturalnie, ale nigdy nie zaobserwowałam niczego podobnego, wobec czego sądziłam, że to mocno wyolbrzymione. No cóż... tylko krowa nie zmienia poglądów.

u kresu weekendu
Autor: dorothee
13 listopada 2005, 20:08

Weekend dobiega końca... Jutro znowu poniedziałek, znowu historia, znowu referat. Mam nadzieję znowu przeżyć.

W piątek mam pierwsze kolokwium. Brrrr! Trzęsie mnie na samą myśl. Najbliższe dni upłyną mi pod znakiem zarwanych nocek. Roboty od cholery... a mi znowu brakuje ochoty, motywacji i siły. Zupełnie jak jeszcze w szkole przed wakacjami - dyplom jak ostrze gilotyny wisiał mi nad głową, a ja nie mogłam się zebrać do kupy, żeby zabrać się wreszcie do roboty. Zastanawiam się, jak to jest, że ja zawsze do wszystkiego zabieram się w ostatniej chwili? Nie umiem pracować systematycznie, nie umiem się efektywnie uczyć, nie umiem się uczyć na własnych błędach - jedyne co umiem, to publiczne samobiczowanie ;)

Dobra, dość tego. Wystarczy, że ja będę wiedziała, że jestem do niczego, wy nie musicie.

Boże, jest mi tak jakoś beznadziejnie, sama nie wiem jak. Na nic nie mam ochoty, najlepiej położyłabym się spać i obudziła się około świąt... Chyba coś bredzę...

Oj cholera, pisać mi się nie chce... Idę się napić kawy i pouczyć, może raz coś pożytecznego zrobię.