Archiwum marzec 2005


Dzień wagarowicza? Wiosna? Z której strony???...
Autor: dorothee
21 marca 2005, 20:12

Chyba nie jestem dyplomatką... przynajmniej ostatnio... kiedy trzeba się wszystkim podlizywać, bo dyplom, bo matura, bo szkoła elitarna, bo wyższy - pedagogiczny gatunek, to ja wszystkim po kolei podpadam. Bez przerwy spóźniam się na francuski i na matmę (żeby mi jeszcze zależało he he...), kłócę się z Czarnym Rycerzem, rzucam się w oczy Menopauzie (nie upilnowałam pożyczonej od niej skrzynki z narzędziami i jakiś "Lucjan" wszystkie podprowadził! - na szczęście jeszcze mnie z tym nie skojarzyła, może mnie nie sprzedacie...), strzelam fochy kadrze portierni i w ogóle kiedyś się doigram.

Dzisiaj na przykład pokłóciłam się z Janiną, bo nie chciała mi otworzyć szatni po przerwie, a kilku osób z klasy w ogóle nie chciała wypuścić ze szkoły (chyba już kiedyś pisałam, że szkoła jest regularnie zamykana na klucz? hahaha). Przecież jest zarządzenie, że po dzwonku do szatni nie wpuszczamy! Tylko byście uciekali! I jeszcze dzisiaj ten.... DZIEŃ WAGAROWICZA! Kobieto! Dopiero to do mnie dotarło, kiedy to powiedziałaś. No tak, faktycznie, dzisiaj pierwszy dzień wiosny, a ja grzecznie siedziałam, jak trusia na lekcjach i jeszcze mi się za to dostało! Ostatecznie pojawiła się Wielka Wspaniała i udzieliła nam błogosławieństwa: Która klasa? 6B? Tak, oni już skończyli lekcje, proszę wypuścić. Janinka zrobiła się nad wyraz uprzejma, ale zaraz za mną zatrzasnęła drzwi. Nie będzie mi się jedna z drugą panoszyć dopóki to JA mam klucz tego świętego przybytku! Ot, co!

Po raz kolejny podpadłam też Czarnemu Rycerzowi. W piątek chciałam wyjść na drzwi otwarte UMCS-u, bardzo mi zależało, więc Rodzicielka zgodziła się mnie zwolnić z ostatniej godziny (nota bene godziny wychowawczej). Niestety 45 min to jak zwykle za mało na ambicje rycersko - profesorskie pana profesora i historię postanowił kontynuować na godzinie wychowawczej. Ludzi jak zwykle była garstka, która na przerwie zaczęła dodatkowo maleć, wobec czego, w momencie gdy z Messaliną zdeklarowałyśmy chęć opuszczenia terenu szkoły (z resztą po przedstawieniu zwolnienia) Czarny Rycerz zakuł nas w dyby i stwierdził: Nie puszczę! Ktoś przecież musi na tej lekcji zostać! A jak przyjdzie pani dyrektor i zobaczy, że nikogo nie ma, to co ja jej powiem??? Ty mi z resztą uciekłaś /aluzja do pamiętnej ucieczki ze "sprawdzianu stanu wiedzy"/, nie pozwalam! Skoro pan psor tak ostro, to ja w płacz: Ale ja muszę wyjść, to tylko dzisiaj mogę załatwić! Rycerz - nic, twardy jak głaz: Nie pozwalam, nie uznam tego zwolnienia, nie usprawiedliwię. W tym miejscu było już za dużo na moje nerwy, więc powiedziałam głośno i dobitnie: TO NIECH MI PAN NIE USPRAWIEDLIWIA!!! po czym odwróciłam się i wyszłam z klasy. Czarny Rycerz był cokolwiek zdumiony, co wykorzystała nie mniej zdumiona Messalina i poszła w moje ślady, to jest opuściła pomieszczenie. Później dowiedziałam się, że ostatecznie Postrach Saracenów usprawiedliwił mi tę godzinę - 1 (!) godzinę. I było się o co kłócić?

To w sumie chyba lepiej, że wybrałam UMCS zamiast siedzenia w szkole. Co nieco się dowiedziałam odnośnie interesującego mnie kierunku, ale nie jest to jedyna zaleta mojej nieobecności. Przede wszystkim Organiście zebrało się na sentymenty i postanowił pochwalić się swoim "małżeństwem" ze mną przed Czarnym Rycerzem. Myślę, że w małżeństwo Rycerz nie uwierzył, ale z pewnością sądzi, że z Organistą tworzymy parę /łeeeee!/, w związku z czym obmyślam teraz dla "kochanego małżonka" jakąś "sympatyczną śmierć". Zaznaczę tylko, że Rycerzowi można wmówić wszystko: na plenerze był przekonany, że Messalina jest w stanie błogosławionym i to również sprawka Organisty. Zapraszam Messalinę do odbycia ze mną samosądu!

Klasa nie daje mi także żyć z powodu wypowiedzi Dizajnera, który widząc fotografie Starej Znajomej, przedstawiające mojego ryja, powiedział: No Dorota, ty masz fajne usta! Tylko przydałoby się, że był na nich jakiś błysk... Jeżeli nie lubisz błyszczyków, to można je poślinić! Oczywiście przemili koledzy nie byliby sobą, gdyby nie zrozumieli, że to ON może mi je poślinić!!! Fuuuuu, zaraz się zrzygam! Moje usta są teraz komentowane przy każdej możliwej okazji, zwłaszcza na malarstwie, wobec czego pan model, który nam pozuję patrzy na mnie jak na wariatkę, bo nic nie rozumie...

Ha ha ha, właśnie sobie przypomniałam, że jutro Czarny Rycerz nas wreszcie dopadnie, bo zarządził na jutro "sprawdzanie wiedzy"!!! Ha ha ha, żebym ja jeszcze coś umiała, ha ha ha!

Tymczasem wiosna nam dzisiaj nastała, ale tylko w kalendarzu, bo na dworze nadal mróz, wiatr łeb urywa, a do tego wszystkiego oczywiście się przeziębiłam, żeby dopełnić tradycji, która sprawia, że co roku jestem chora w same Święta Wielkanocne. Których tak na marginesie nie mogę się już doczekać, bo nie mogę już patrzeć na szkołę i czuję że zrobię coś na prawdę głupiego, jak się od niej na trochę nie odizoluję. Ale fajnie, znowu trzeba będzie z hipermarketu dźwigać jajka, znowu cały blok będzie jechał jajem, na stole w kuchni będą sobie w barwnikach pływały jajka, a w całym mieszkaniu będzie się unosił zapach jajek i chrzanu ze święconki. Kto nie lubi jajek, ten ma autentycznie przewalone ha ha!

Cóż, oby do świąt, oby do wiosny. BEZ ODBIORU.

Panta rhei - Lublin płynie!
Autor: dorothee
17 marca 2005, 21:09

Na początku ustosunkuję się do ostatniego komentarza Zenka i powiem, że ja plany na temat rozwodu snułam już przed ślubem, wszystko zależy zatem od "małżonka", który nota bene powiedział mi dzisiaj rano na francuskim, że mu mnie brakowało! Fuuuuu!!!

Co do samego francuskiego nie mogę już sobie pojeździć po Alicee po tym, jak postawiła mi szóstkę (!) za wypowiedź ustną. Może pomyślicie, że to z mojej strony fałszywa skromność, ale ja naprawdę byłam totalnie zaskoczona, bo dla mnie to się z żadnej strony nie nadawało na tak wysoką ocenę.

Przynajmniej francuski będę już miała z głowy, czego nie można powiedzieć o innych przedmiotach, na których sytuację oceny zwaliłam sobie niefortunnie na sam koniec roku. Ale dość już o ocenach, bo to strasznie nudne!

Mieliśmy dzisiaj drugi dzień prawdziwych roztopów! I wszystko wskazuje na to, że zima już nie wróci! Najwyższa pora, w końcu już za trzy dni początek kalendarzowej wiosny. Brudna woda po kostki (wiem, że użycie tego słowa jest ostatnio dla mnie ryzykowne, niemniej jednak go użyłam), stojąca w każdym zagłębieniu gruntu po prostu doprowadza mnie do szału, ale wszystko jestem w stanie znieść, byle już wreszcie było ciepło! Czekajmy wiosny zatem z utęsknieniem - może wreszcie zachce mi się żyć...

Nie wiem w sumie, o czym pisać (i chyba to widać he he) - nie chce was wszystkich na sam początek wiosny przygnębiać jakimś nudnym i żałosnym uskarżaniem się na przeklęty los ha ha, może więc lepiej przytoczę coś na poprawę humoru:

Siostra przeżyła dzisiaj ciekawą konfrontację z Sąsiadem. Siostra jest wysoka - Sąsiad jest niski. Siostrze niestety zdarzyło się pana nadepnąć.

Siostra: Przepraszam

Sąsiad: Nie szkodzi. Tylko niech mnie pani całkiem nie zadepcze, bo kapelusza szkoda.

Ha ha ha, Siostra mnie zabije!

Dziurawe szczęście
Autor: dorothee
07 marca 2005, 21:23

Ja mam dzisiaj po prostu jakiegoś cholernego pecha!!!! Przed chwilą chciałam zapisać długaśną notkę, tryskającą wręcz elokwencją i dowcipem na poZiomie ;) tymczasem ta cholera się nie zapisała!!!!!

Dzień zaczął mi się w ogóle "serowo-cebulowo", bo już same doznania tuż po moim przebudzeniu nie zwiastowały niczego dobrego. Bolała mnie głowa, miałam jakieś dziwne uczucie w gardle, a na dodatek rozważałam utworzenie na dywanie nowego stylowego haftu! Jakoś się pozbierałam, tylko po to żeby się wydać na pastwę porąbanej pogody, która po roztopach postanowiła uraczyć nas jednak dokładką zimy, wobec czego, wracając wieczorem do domu nie mogłam się połapać, pod którą zaspą kryje się chodnik, którym trzy godziny wcześniej szłam.

Nie pojmuję, jak to się dzieje, że w czasie intensywnych opadów śniegu każdy autobus może dotrzeć na przystanek tylko nie "czwórki". Co by sie nie działo, można być na 99,9% pewnym, że linia 44 nie dojedzie. Po 15 min bezowocnego czekania na przystanku na Autobus Zwany Pożądaniem, Stara Znajoma zaproponowała przemieścić się w przestrzeni za pomocą nóg. Niestety jak pech, to pech i skoro tylko uszłyśmy 200 metrów od przystanku, autobus najzwyczajniej w świecie się przytoczył. Jakby tego było mało był niemal pusty i wszyscy zmieścili się bez problemów, co zdarza się tak często, jak na niebie pojawia się kometa Haleya. Pozostałyśmy zatem same z problemem przebijania się przez zaspy po kolana, wśród zaspanych studentów i starszyzny plemienia AchTaDzisiejszaMłodzież. Na zatłoczonym przejściu zostałam przez członkinię plemienia upomniana, jak należy przechodzić przez jezdnię. Waląc na mnie ze straszną miną, niczym machina oblężnicza, kobieta cedziła przez zęby: "Prrrrrawą, prrrrrrawą..." Zapewne miała na myśli fakt, że idąc lewą stroną ulicy zmuszałam ją do podjęcia wysiłku ominięcia mnie. Cóż... po minie przemiłej pani spodziewałam się tylko ciosu w brzuch.

Lekcje sprawiały wrażenie nie kończącej się menopauzy - mam tu na myśli nastrój i pretensje belfrów. Alicee stwierdziła, że autobusem dało się bez problemu dotrzeć do szkoły na czas (co nam się, mimo szczerych chęci nie udało), piała z zachwytu nad poprawą w MPK, w końcu autobusy przyjechały punktualnie i to kilka na raz, więc "nawet miała wybór". Wdałam się też nieopatrznie w bezsensowną dyskusję z Dizajnerem, w której jak zwykle jego było na wierzchu, a mi udowodnił, że wszystko to moja wina, a w ogóle to pewnie mnie obleją. Byłam bliska strzelenia focha, ale szkoda aż tak się pogrążać na sam koniec szkoły. Oczywiście Dizajner wykorzystał tą okazję na publiczne ogłoszenie kilku kolejnych swoich zasług z tą swoją śmiesznie tajoną, fałszywą skromnością. Ten facet mnie po prostu rozwala!

Polski standardowo - Zięba wnerwiona, w klasie regres intelaktualny. Na wypadek gdybyśmy mieli za dużo wolnego czasu, dostaliśmy temat nowego wypracowania. Póki co mam już trzy zaległe do napisania - będzie czwarte. Przypomniano nam oczywiście o zbliżającym się terminie składania konspektów prezentacji na ustną z polskiego, próbowano mnie też po raz kolejny zmusić do wzięcia udziału w symulacji egzaminu ustnego z polaka. Obawiam się, że zostanę ostatecznie zmuszona, jeżeli nie znajdą się żadni ochotnicy. Wtedy to dopiero strzelę focha!

Popołudnie postanowiłam zatem wykorzystać na wizytę w biliotece w celu konspektu przygotowywania. Autobus oczywiście nie przyjechał i musiałam iść na piechotę, smagana po ryju śniegiem. Droga zajęła mi tyle czasu, że zamknięto mi bilioteczne xero, w związku z czym znowu nie odebrałam zamówienia i jak tak dalej pójdzie, to zapłacę karę. Złożyłam też nowe zamówienie, przez które się kompletnie spłukam, bo jeszcze tylko braku pieniędzy mi do tego wszystkiego potrzeba! :~(

Na dodatek jutro mam sprawdzian z historii sztuki, który będzie ogromny, a do którego jeszcze się w ogóle nie uczyłam, ponadto nie uzupełniłam zeszytu, więc dostanę koła. Perspektywa cudowna po prostu! Chyba lepiej  już skończę, bo pech podobno może być zaraźliwy.

Nie przypominam sobie tylko, żeby jakiś czarny kot przebiegł mi ostatnio drogę....???

HISTORIA - HISTERIA :)
Autor: dorothee
06 marca 2005, 19:06

He, he, he ... chyba mam przewalone.... he he, ale może zacznę od tego, że piątek był równo zrąbany. Niby dzień, jak dzień, po raz kolejny siedzenie w szkole do 17:30, po raz kolejny bezsensowne czekanie przez godzinę na sekcję, a jednak...

Na francuskim zdenerwowana do granic możliwości Messalina wygłaszała mowę na temat francuskiej prasy kobiecej, natomiast równie zdenerwowana Konina produkowała się w związku z wartościami życiowymi, wyznawanymi przez młodych Francuzów. Niezwykle zajmujące, nieprawdaż? :)))) He he.... braki w zakresie słownictwa obcojęzycznego prowadzić mogą niekiedy do naprawdę zabawnych nieporozumień (byle nie do zgubnych): na tej zasadzie Messalina przyznała, że woli spać niż czytać gazety, natomiast najzagożalsza ateistka kraju - Konina - wyznała, że dla niej najważniejszy w życiu jest Bóg! hahahahahaha!

Zajęcia z bebrania się w glinie przebiegły standardowo pod znakiem menopauzy >:P Bałkanofil wyhodował nadzwyczajnych rozmiarów kanię ;) , natomiast Piroman musiał rzeźbić w glinie nawilżonej przez uczynnego kolegę za pomocą Coca - Coli. Na historii sztuki profesor Ząbek osiągnął najwyższy stopień belferskiej frustracji, gdy okazało się, że "lekcją zainteresowana jest jedna osoba"! Historia Czarnym Rycerzem upłynęła oczywiście pod znakiem obawy przed kolejnym przepytywankiem (bo trzeba wam wiedzieć, że pan profesor najchętniej pyta te osoby, które zdają historię na maturze - liczba przepytywań nieograniczona!). Co gorsza Czarny Rycerz przypomniał sobie o nas na jakieś półtora miesiąca przed maturą i postanowił rychło w czas zabrać się za naszą wiedzę. Wymyślił sobie drogi pan profesor, że zrobi nam, tzn. historycznym maturzystom, przepytywanie - gigant, w ten sposób sprawdzi  w czym jeszcze mamy braki, co trzeba by dodatkowo wytłumaczyć, może poleciłby jakieś książki, albo porozwiązywalibyśmy przykładowe arkusze. No jasne, nawet to logiczne, ale..... Czarny Rycerz zażyczył sobie, żeby osoby które zdają historię zostały w celu "sprawdzania stanu wiedzy" na następnej godzinie. Tak się złożyło, że rzeczonych osób było dwie (z sześciu, które zdają!). Cóż owe osoby zrobiły (w tym ja)? Wyszły na przerwę i już nie wróciły! hi hi hi...

Pan profesor był cokolwiek zdumiony (no po nas to się chyba tego nie spodziewał ha ha ha), ja natomiast musiałam z Messaliną (która wcześniej nawiała z historii), ukrywać się po górnych korytarzach (czekałyśmy na sekcję) z bijącym sercem, czy Czarny Rycerz nie poczuje ochoty na mały spacerek i gdzieś na nas nie wpadnie. Omal nie dostałyśmy zawału, gdy po naszym nieśmiałym wyłonieniu się na główny korytarz usłyszałyśmy na schodach chrząknięcie łudząco podobne do chrząknięcia pana profesora. Plan ucieczki obmyślony w ułamku sekundy zakładał zamknięcie się od środka w toalecie dla personelu, zanim zmierzający na naszą zgubę na górę osobnik dojrzy, gdzie się schowałyśmy. To oczywiście uczyniłyśmy, tłumiąc w biegu krzyk. Po chwili, z narażeniem życia wyjrzałam jednym okiem na korytarz i okazało się, że domniemany Rycerz, to nikt inny jak... mąż księgowej. Wypadłam z kibla nie bacząc na inne grożące nam niebezpieczeństwa ;) ale Messalina długo się jeszcze wahała, czy wyjść nie ufając moim oczom.

Gdy wreszcie opuściłyśmy przybytek Hygieji :)))) doszłyśmy do wniosku, że nie możemy reszty życia spędzić uwięzione na górnym korytarzu, więc przygotowane do ewentualnej ucieczki zaczęłyśmy się skradać po schodach (tych samych, którymi wchodził przed chwilą niedoszły oprawca). Schody znajdują się idealnie naprzeciw korytarza, w którym na zgubę uciekających uczniów, umieszczono salę historyczną. Zejście po nich było zatem niezwykle ryzykowne - przecież w każdej chwili z sali mógł wyłonić się Czarny Rycerz i jednym skutecznym cięciem miecza strącić na raz obie nasze saraceńskie głowy. Jakimś cudem znalazłyśmy się jednak na dole i pierwsze co zrobiłyśmy to skorzystałyśmy z wiedzy miejscowej chłopki - Szatniarki, która powiedziała nam, że Czarny Rycerz już dawno opuścił wały grodu. Zatem byłyśmy uratowane.

Nieobecność historyka rozbestwiła nas do tego stopnia, że już w chwilę później skorzystałyśmy z automatu z żarciem, po czym jego zakupioną zawartość spożyłyśmy z powrotem na górze, demonstracyjnie pokładając się na parapecie i głośno wyrażając swoje zadowolenie. ;)

Znerwicowanie, jakie udzieliło nam się, gdy wisiał nad nami miecz Czarnego Rycerza, musiało znaleźć jakieś ujście i znalazło. Pod wpływem ćwiczenia zwanego "kocim grzbietem", poczułyśmy w sobie z Messaliną drugą - kocią - naturę. Wobec czego zaczęłyśmy miauczeć, a kocie prychanie towarzyszyło nam w drodze do domu - prychałyśmy na ludzi, ale raczej tego nie słyszeli (zaznaczam to, żebyście nie pomyśleli, że do reszty zwariowałam).

Do z pewnością ciekawych incydentów piątku mogę zaliczyć jeszcze obserwowanie dwóch osobników płci męskiej, którzy pod szkołą spożywali alkohol i palili papierosy. Oczywiście nie byli to uczniowie - byli starsi. Nie odznaczali się również szczególną inteligencją (albo było im wszystko jedno), bo proceder ten uprawiali stojąc idealnie na wprost przeszklonych drzwi ewakuacyjnych (które, jak podejrzewam, działały jak weneckie lustra - my panów widziałyśmy, panowie nas bynajmniej). Drzwi z kolei znajdują się w korytarzu prowadzącym do "obiektów sportowych" ;), który na przeciwko ma całą ścianę luster. Tak więc mogłyśmy nie tylko obserwować panów patrząc bezpośrednio na drzwi, ale również za pośrednictwem lustra, które drzwi odbijało! Trzeba było widzieć przerażone miny panów, gdy w najmniej spodziewanym momencie z całej siły walnęłam w drzwi (sądziłam, że nie usłyszą, ale się zdziwiłam...).

W porównaniu z piątkiem, reszta weekendu upłynęła wyjątkowo nudno... Oczywiście nic nie zrobiłam, ale nie będę znowu zaczynać mojej starej śpiewki o tym, jak wszystko jest do kitu. Muszę wymyślić jakąś ściemę dla Czarnego Rycerza, bo jak na razie mam tak przewalone, że bajka.

W sumie, to dlaczego ja go nazywam Czarnym Rycerzem? Przecież on mi mentalnie bardziej przypomina Papkina!

Historia magistra vitae! Niech mi ktoś teraz powie, że historia nie uczy życia! :)))))))

J'en ai marre!
Autor: dorothee
03 marca 2005, 20:56

Brat pewnie zaraz wyrzuci mnie z pokoju, więc muszę się streszczać...

Bałkanofil stwierdził dzisiaj: "Nudno na tym blogu!" To ja już dawno wiem, ale w sumie nie obiecywałam, że będzie inaczej. Jak ma nie być nudno, jeżeli ja mam nudne życie, a poza tym nie chce mi się myśleć i wysilać, żeby te notki jakoś uatrakcyjniać.

Mam dość tych wszystkich złamasów z pewnej państwowoej instytucji!!!! Nie będę pisać dosłownie, bo mnie jeszcze ktoś sprzeda i co wtedy? Ale to, że mam dość jest faktem dosyć wymownym i wystarczy [brat poruszył się niespokojnie i sprawdził, co robię - mam 60 sekund na zakończenie notki ;) ]. Niech ktoś zatrzyma ten pociąg - ja wysiadam! ;)

Jutro znowu sobie posłucham w czym jeszcze jestem beznadziejna, dla odmiany na zajęciach z babrania się w glinie (której tak na marginesie brakuje ha ha ha). Dzień będzie długi, jak zwykle w piątek... Mózg mi chyba wyparuje na fakultetach z historii... O! ups! chciałam powiedzieć z WOS-u, ha ha, pan mi tego nie ma za złe prawda Panie Doktorze? Podsumowując - jutrzejszy dzień będzie do dupy!

Nauczyciele chyba powariowali!!!!! Same sprawdziany! Dzisiaj, na klasówce z polskiego myślałam, że mi ręka odpadnie. Ktoś tu ma chyba jakieś zaburzenia zdrowego rozsądku (i chyba to nie jestem ja...).

Echhhhhh.... Nawet nie macie pojęcia, jak mnie to irytuje, że na blogu muszę pisać o szkole!

Głowa mnie boli... idę spać ;) ha ha bardzo śmieszne.....