Najnowsze wpisy, strona 32


Nie lubię poniedziałku
Autor: dorothee
08 listopada 2005, 10:45

Boże! Co za straszny dzień był wczoraj! Ale przeżyłam "Bloody Monday" ;) to i wszystko przeżyję. Nie ma się co rozwodzić nad moim dołem, bo to stan permanenty i nie widzę szans (przynajmniej przez najbliższe dwa miesiące) na jego poprawę. Należy przyjąć to zatem za normę i na ten temat więcej ani słowa.

Pech mnie jakiś prześladuje chyba. Wypad w miasto ze Starą Znajomą i Bałkanofilem miał mi poprawić humor (to w końcu były moje urodziny), co ostatecznie się nawet udało (nie na długo, tylko do niedzielnego wieczoru, kiedy się okazało, że weekend właśnie dobiega końca, a ja się z  niczego nie przygotowałam na następny dzień), tyle, że zanim do poprawy humoru doszło, musiałam się najeść nerwów. Miasto przeżywało jakieś nadnaturalne ożywienie nocnego życia studenckiego i przez dwie godziny szukaliśmy jakiegoś lokalu, w którym byłby choć jeden wolny stolik. Co gorsza, nie było miejsc w naszym ulubionym pubie! :~( Jak zwykle sama jestem sobie winna, bo trzeba było albo wcześniej wyjść z domu, albo zarezerwować stolik, ale zawsze wina leży po mojej stronie, a mimo to nie umiem się uczyć na własnych błędach. Ostatecznie coś się znalazło, ja się wstawiłam i chyba wreszcie byłam do zniesienia...?

Wzruszyła mnie pamięć Messaliny i Ma Soeur. Bardzo im za to dziękuję :*

W sobotę natomiast Ma Soeur zabrała mnie na swój półmetek. Po co ja na półmetku mojej siostry?? - ktoś mógłby zapytać. Też zadałam sobie to pytanie, gdy stałam przed wejściem do klubu. W drodze dedukcji ustaliłam, że:

1. Po pierwsze poprawiam statystyki - klub zaznaczył, że ma być przynajmniej 350 ludzi, żeby w ogóle zechcieli zamknąć drzwi i nikogo obcego nie wpuszczać (słowa oczywiście nie dotrzymali i już wkrótce między licealistami kręcili się pijani w sztok faceci - było trochę nieprzyjemnie).

2. Po drugie dotrzymywałam stale towarzystwa naszej siostrze ciotecznej, którą Ma Soeur też zaprosiła. Zostawiając ją pod moją pieczą, mogła bawić się ze swoimi znajomymi.

3. A poza tym miałam przy sobie dowód, a to, jak wiadomo, rzecz zasadnicza ;)

Pobawiłam się trochę, jak zwykle wkurwiłam, doświadczyłam też na własnej skórze zjawiska agresji przeniesionej, co w sposób zasadniczy wzbogaca moją wiedzę z zakresu psychologii, doznałam oblania piwem i zdemoralizowałam kilku młodych Polaków, kupując im owe piwo na swój dowód.

Położyłam się spać o 5:00 nad ranem i spałam do 13:00 (do tej godziny chyba mi się jeszcze spać nie zdarzyło...), obudziłam się obolała, było mi niedobrze i cały dzień dochodziłam do siebie, po czym podjęłam decyzję zarwania nocki, żeby cokolwiek zrobic na ten cholerny poniedziałek. Zanim zasnęłam jakoś bliżej rana przeżyłam silny stres, że nie mogę zasnąć! Jakoś się udało, kimnęłam się cztery godziny, wstałam dosłownie się trzęsąc, przywitałam dzień mocną kawą i jako ledwo przygotowany z czegokolwiek kłębek nerwów, powlokłam się na uczelnię. Dzień na szczęście okazał się mniej straszny, niż jawił mi się w nocy (podobno to normalne, że w nocy problemy wydają nam się większe, niż są w rzeczywistości, podczas gdy rano mamy poczucie, że moglibyśmy zdobyć świat - przynajmniej tak twierdzi pani doktor, która wykłada mi psychologię), Wielka Inkwizytorka nie przeprowadziła na nas zemsty, ba! nawet wydawała się względnie zadowolona, że wreszcie coś umiemy, choć jak zwykle się na nas wkurwiła - tak dla zasady (Szymon mądrze podsumował, że ona musi się na nas wkurzać). Na koniec zabawny wykład poprowadził Profesor Jolly Roger, potem tylko 40 minut (!!) spędzone w punkcie xero (myślałam, że zdechnę z głodu) i do domu. A wieczorem po prostu ścięło mnie z nóg. Dzisiaj dzięki Bogu mam tylko jeden wykład i to dopiero o 13:00, więc się wreszcie wyspałam.

Pogoda pod psem. Niestety uświadamia mi to, że nieuchronnie zbliża się zima, a ja zimy nie lubię...

Czarna rozpacz...
Autor: dorothee
04 listopada 2005, 11:34

Ja się popłaczę chyba. Dlaczego zawsze kiedy już mi się wydaje, że wreszcie będzie dobrze i będę się wreszcie mogła cieszyć tym, że żyję, przestać narzekać jak stara, upierdliwa baba i zacząć wreszcie cieszyć się tym, co mam - dlaczego zawsze wtedy coś się musi spieprzyć kompletnie i permanentnie?!

Mam ochotę zakląć, ale savoir-vivre mi na to nie pozwala. A szkoda, pewnie powstałaby tu cała litania najgorszych i najbardziej obrzydliwych przekleństw w naszym pięknym języku polskim. Płakać przecież nie będę, bo jestem już dużą dziewczynką, krzyczeć też nie, bo mnie znowu rodzina ochrzci histeryczką. Skoro znikąd zrozumienia, to co ja mam do ciężkiej cholery ze soba zrobić, hę?! (o! no i mi się wyrwało, ale pieprzyć kulturę osobistą!!!).

O co poszło? No o co, moi drodzy, mogło pójść? O zwolnienie rzecz jasna, o ten pierdzielony świstek wyjętego psu z gardła papieru, którego nikt mi nie chce dać!!!!!! Wczoraj zebrałam się do kupy i poszłam do lekarza (prywatnie!), wywaliłam na niego stówę (!!!!), a on co? Powiedział mi, że nie wystawi mi zwolnienia z w-fu, bo "ma zasady"!!!!!! Jakie zasady, ja się pytam do cholery?!?!?! Przecież moje zdrowie to moja sprawa. A on, żeby było śmieszniej, jest tylko okulistą! Żeby to był lekarz rodzinny, to jeszcze rozumiem, że mógłby się rzucać, ale okulista?!?!? Zachciało mu się włazić w cudze kompetencje! Może bym się jeszcze tak nie irytowała, gdybym nie wiedziała, że komisja lekarska w przychodni studenckiej kwalifikuje moją wadę do zwolnienia. Cóż... mojemu panu doktorowi wydaje się jednak, że wie lepiej, skoro tak to kij mu w oko! Tyle, że ja dalej muszę chodzić do tego następnego fanatyka sportu, który każe grać w siatkówkę ze świeżo wybitym palcem!!!! (czego miałam okazję wczoraj doświadczyć)

Ha! No właśnie! Żeby za mało nieszczęścia nie było, musiałam sobie przecież wybić wczoraj palec! Nie dość, że mnie cholernik boli i jest spuchnięty jak balon, to jeszcze świetnie po prostu będę wyglądała z opatrunkiem na jutrzejszej imprezie! No po prostu błagam los o więcej takich niespodzianek, bo przecież gdyby mi od czasu do czasu nie zleciała jakaś cegła na łeb, to byłoby nudno, nieprawdaż???

Może by spróbować terapii z krzykiem? Pójdę gdzieś pod most i wywrzeszczę się za ten rok i cztery następne. Szkoda mi tylko gardła....

Szczęście w nieszczęściu: przynajmniej nie prawą, a lewą rękę sobie uszkodziłam i mogę pisać. Tyle dobrego...

A dzisiaj taki ważny dla mnie dzień - mój dzień - a taki spieprzony mam nastrój. Tylko dlaczego akurat dzisiaj??!?! Idę się uchlać chyba, może mi przejdzie...

Za wszystkie życzenia dziękuję. A Mikrusowi dziękuję za życzenia szczególnie zilustrowane. Bardzo jestem wdzięczna.

Wyć, albo nie wyć? - oto jest pytanie!

Ups...
Autor: dorothee
30 października 2005, 18:33

O Jezu! Ale mi się porobiło z szablonem!

ZA CHWILĘ DALSZY CIĄG PROGRAMU. ZA USTERKI PRZEPRASZAMY.

Może jednak będzie lepiej?
Autor: dorothee
29 października 2005, 13:25

Chyba wychodzę na prostą... Liczę na to bardzo mocno, bo karmiąc się własną żółcią i przeżuwając ciągle jakieś mniej lub bardziej urojone porażki, długo tak nie pociągnę. Menopauza pokazała wczoraj jakąś nieco bardziej ludzką twarz... Zechciała co nieco wytłumaczyć, z okazji świąt wypuściła nas wcześniej z zajęć... Nie pozostawiła nam nawet cienia nadziei, że podręcznik do "wstępu" może być kiedykolwiek choć odrobinę zrozumialszy, za to wyszło na jaw, że pani magister ma do wszelkich podręczników bardzo krytyczny stosunek. To nawet dobrze - zaszczepi w nas przynajmniej nieufność do naukowych tez i umiejętność posiadania własnego zdania. Krótko mówiąc dzięki niej wiem, że w pełni mam prawo nie zgadzać się ze zdaniem autora podręcznika - to w końcu nie Biblia. Chociaż to się jeszcze okaże na egzaminie, na ile to moje prawo będzie respektowane...

Od poniedziałku mam swój obiekt szczerego uwielbienia - i nie jest to obiekt płci męskiej. Spokojnie, nie odkryłam w sobie nagle skłonności "homo", jest to raczej wyraz czci, czysto z resztą platonicznej. A jej obiektem jest pani z sekretariatu SWFiS na AOS-ie. Dlaczego? Dlatego, że przywróciła mi wiarę w ludzi i pokazała, że można studenta traktować inaczej niż robala. Pani była bardzo miła, wysłuchała do końca o co pytam i spokojnie udzieliła odpowiedzi. Co więcej okazało się, że ze zwolnieniem z w-fu będzie jednak łatwiej niż myślałam, więc chcąc nie chcąc pani z sekretariatu stała się obiektem, na którym spoczęła moja wdzięczność i euforia.

Pierwsze kolokwium na horyzoncie... Trzeba by się zabrać wreszcie do nauki na poważnie. Mamy długi weekend - wymarzona okazja, żeby zabrać się za braki w wykształceniu ;)

Muszę podziękować Starej Znajomej i Bałkanofilowi za to, że zawsze umieją mi poprawić humor. No i przy nich mogę być od początku do końca sobą (nie muszę udawać świętszej i mądrzejszej niż jestem), ale takimi prawami rządzi się wieloletnia przyjaźń.

Znaleźliśmy sobie własny i nowatorski rodzaj rozrywki, ale szczegółów nie zdradzę, bo przestanie być nowatorski. Powiem tyle, że Bałkanofil ochrzcił go mianem "parkingu". Poza tym jestem już na 100% pewna, że nie należymy do szerokiego grona ludzi postrzeganych jako zdrowi psychicznie...

Przynajmniej jest pozytywnie. A o to przecież w życiu chodzi.

Kiedy wreszcie będzie lepiej?
Autor: dorothee
21 października 2005, 12:40

Widzę po twarzach i po komentarzach, że nikomu się na studiach nie podoba. Wszyscy narzekają, że jest gorzej niż źle... Ja niestety też nie mogę powiedzieć nic innego. Chyba już rozumiem, co wszyscy mieli na myśli, mówiąc że pierwszy rok jest najgorszy. Nie łammy się: i tak wiemy najlepiej, ile jesteśmy warci!

Chociaż faktem jest, że traktują mnie ciągle jak śmiecia i nie przestaje mi to przeszkadzać. Cholerna sprawa zwolnienia z w-fu nie przestaje mi zjadać wszystkich nerwów, bo tak na dobrą sprawę nic nie wiadomo i nie ma się gdzie dowiedzieć (czyli jak zwykle; po sześciu latach w naszej szkółce powinnam się już do tego przyzwyczaić, że nigdy nic nie wiadomo - może miałam po prostu nadzieję, że nareszcie będzie inaczej?). Wczoraj przemiła wizyta w przychodni akademickiej dała mi tylko tyle, że chciało mi się wyć ze złości. Baba była nad wyraz niemiła i nie dała mi nawet dojść do słowa, żebym mogła się dowiedzieć tego, co mnie naprawdę interesuje. Na AOS-ie też się niczego nie dowiedziałam. Próbowałam odszukać jakiś sekretariat, który się tym zajmuje, ale nie udało mi się to, bo w życiu nie widziałam bardziej nieprzejrzystego układu pomieszczeń w budynku. Obok siebie w jednym korytarzu znajdują się szatnie, pomieszczenia administracyjne, gabinety lekarskie, obiekty sportowe. Prawdopodobnie sekretariat znajduje się w bliskiej okolicy pływalni. Byłam tam nawet, ale nie sposób było się przebić przez stado samców, którzy z powodu braku miejsca w szatni przebierali się na korytarzu!!! Syf, bałagan - jestem załamana.

Przynajmniej Trąbie prawdopodobnie nie uda się zemsta (a przynajmniej odwlecze się w czasie) - w poniedziałek mamy godziny rektorskie, które obejmą również historię, przyszły poniedziałek jest dniem rektorskim z racji długiego weekendu, więc prawdopodobnie mamy dużo czasu na naukę. Trąba już nas niczym nie zagnie (chociaż to, że los nas chroni może ją trochę rozjuszyć...).

Za dwie godziny mam ćwiczenia. Wygłaszam referat wobec czego nie czuję się szczególnie komfortowo. Jestem przygotowana, ale to nie przeszkadza mi mieć stracha, bo Menopauza nie tylko nie raczy prowadzić ćwiczeń, ale nawet  nie raczy poinformować, jak według niej powinien wyglądać referat. Więc tak na dobrą sprawę nie wiem nawet, czy jestem dobrze przygotowana. Oby...

Czemu jest tak kijowo???????