u kresu weekendu
13 listopada 2005, 20:08
Weekend dobiega końca... Jutro znowu poniedziałek, znowu historia, znowu referat. Mam nadzieję znowu przeżyć.
W piątek mam pierwsze kolokwium. Brrrr! Trzęsie mnie na samą myśl. Najbliższe dni upłyną mi pod znakiem zarwanych nocek. Roboty od cholery... a mi znowu brakuje ochoty, motywacji i siły. Zupełnie jak jeszcze w szkole przed wakacjami - dyplom jak ostrze gilotyny wisiał mi nad głową, a ja nie mogłam się zebrać do kupy, żeby zabrać się wreszcie do roboty. Zastanawiam się, jak to jest, że ja zawsze do wszystkiego zabieram się w ostatniej chwili? Nie umiem pracować systematycznie, nie umiem się efektywnie uczyć, nie umiem się uczyć na własnych błędach - jedyne co umiem, to publiczne samobiczowanie ;)
Dobra, dość tego. Wystarczy, że ja będę wiedziała, że jestem do niczego, wy nie musicie.
Boże, jest mi tak jakoś beznadziejnie, sama nie wiem jak. Na nic nie mam ochoty, najlepiej położyłabym się spać i obudziła się około świąt... Chyba coś bredzę...
Oj cholera, pisać mi się nie chce... Idę się napić kawy i pouczyć, może raz coś pożytecznego zrobię.
Mogło być gorzej. Mogłaś zamienić życie dwóch najdroższych Ci osób w piekło... a nie, to jest akurat moja specjalność... Uwierz mi, mogło być duuużo gorzej.
Dodaj komentarz