Najnowsze wpisy, strona 18


Nigdy dość wakacji!
Autor: dorothee
20 września 2006, 10:06

Ha ha! Wiedziałam, że Messalina będzie z przerażeniem śledziła bloga i czekała tylko kiedy coś o niej napiszę, co by mnie zrugać od góry do dołu, że niby co ja sobie wyobrażam, dlatego też najpierw potrzymałam ją trochę w niepewności, aż wreszcie napisałam to, czego się spodziewała i proszę: cel osiągnięty - dwa oburzone komentarze! Jestem usatysfakcjonowana! ;)

Hi, hi, hi...! Wiem, że ubaw kosztem bliźniego to wredna sprawka, ale cóż... Jestem wredna! :)

Tymczasem zawlokłam sama siebie do fotografa, dałam sobie "ukraść duszę" i wtłoczyć ją w poczwórny wizerunek formatu 3,5x4,5 cm (swoją drogą wybitnie nieudany - oczy mam sine, jakbym trzy dni nie spała! Tragedia po prostu! I ja mam się takim ryjem legitymować?!) i pojechałam na podbój WORD-u. Nawet gładko poszło, choć na początku w ogóle nie mogłam się połapać, gdzie co jest. Ale jakoś się udało nie zgubić, wszystkie papiery miałam w porządku, nawet ludzie zza lady w pokoju zapisów byli względnie mili, a w każdym bądź razie nie niemili (jeden pan nawet dowcipkował - niebywałe!). Egzamin mam dopiero 10 listopada, czyli za jakieś 8 (!) tygodni. Póki co więc obawiam się, że zanim się doczekam tego 10 listopada, wszystko wcześniej zdążę zapomnieć. Ale staram się być dobrej myśli.

Zanim weszłam w średnio gościnne progi WORD-u miałam okazję zobaczyć kolejkę kandydatów na kierowców, czekających przed bramą placu manewrowego na swoją kolej. Ludzie byli bladzi, wymęczeni czekaniem i przestępowali wciąż z nogi na nogę, marząc o papierosie. Pomyślałam sobie, widząc ten "malowniczy" obrazek: "Jaka szkoda, że połowa z was nawet nie wyjedzie z placu..." Co gorsza, czeka mnie dokładnie to samo. Na razie o tym nie myślę.

Tymczasem nieuchronnie zbliża się koniec wakacji, o końcu lata już nawet nie wspominając. Październik coraz bliżej, a mnie ogarniają coraz bardziej ambiwalentne uczucia: z jednej strony cieszę się, że zobaczę się z ludźmi i wreszcie zacznie się coś dziać, z drugiej strony nie przekonuje mnie plan zajęć, a w nim systemy, doktryny, ekonomia i inne tego typu nudne i trudne badziewie. Więc i chcę i nie chcę. Powtarzam sobie nieustannie, że cztery miesiące to nieprzyzwoicie i wystarczająco dużo czasu, żeby odpocząć, ale no właśnie: "odpocząć". Tylko czy ja rzeczywiście w te wakacje odpoczęłam? Tego nie jestem do końca pewna i może dlatego jeszcze się wystarczająco nie stęskniłam za uczelnią, żeby sobie powiedzieć: "Dość tych wakacji!". A co tam! Wakacji nigdy dość! :)

Jakieś dwa dni temu niespodziewanie drogę przebiegł mi czarny kot. I to z lewej strony! "Jakie to szczęście, że nie jestem przesądna!" - pomyślałam sobie. Tak, nie jestem, ale niedługo potem zatkał mi się zlew w kuchni i to tak dokumentnie, że kilka godzin go odtykaliśmy na przeróżne sposoby, a na podłodze, nie wiadomo skąd i dlaczego, pojawiły się mokre plamy wody, choć źródła wycieku nie mogliśmy za Chiny Ludowe ustalić. Więc z tym pechem coś chyba jednak jest na rzeczy :)

Na oko :)
Autor: dorothee
17 września 2006, 18:36

Niedźwiedź otworzył w lesie sklep spożywczy. Przychodzi zajączek i prosi kilo mąki. Niedźwiedź mówi zmartwiony:

- Ale zajączku, nie kupiłem sobie jeszcze wagi. Nasypię ci tak na oko.

Zajączek oburzony:

- Do dupy se nasyp!!!

ha ha ha! :)

Na koniec weekendu
Autor: dorothee
17 września 2006, 17:58

Messalina domaga się nowej notki, ale myślę, że lepiej by dla niej było, żebym jednak nic nowego nie pisała ;) A to dlatego, że notka tyczyć się winna piątkowej imprezy hi hi hi... Messalino, powiedz mi proszę, jak ty to robisz, że mężczyźni........ a zresztą :)))

A tak na poważnie za sobą mam "para-parapetówkę" u Blondie i kacem się wprawdzie nie skończyło, ale wczoraj cały dzień nie mogłam się wygrzebać, żeby nawet skrobnąć na ten temat choć słówko. Ale przyznaję, że było bardzo przyjemnie, a gospodyni gratuluję udanego przyjęcia. Do gustu już zwłaszcza przypadł mi fakt, iż mogłam pomóc w przygotowaniach (choć oznaczało to dla mnie stanie nad patelnią), niemniej jednak cieszę się, że się spisałam. Ciasto mojego wyrobu, bynajmniej nie fenomenalne, zrobiło niespodziewaną furorę (jestem naprawdę szczerze zdumiona) i to tak wielką, że niektórzy postanowili się nim pookładać po twarzach (cieszę się, że do tego też się świetnie nadało), a nawet jego resztki gospodyni znalazła następnego ranka w pralce. Bardzo mi miło, że moje ciasto nadaje się nawet do prania ;))) Na szczęście jego większość znalazła typowe zastosowanie, to jest zapełnianie żołądków. Poza tym było mnóstwo pysznego jedzonka i oczywiście jeszcze pyszniejsze napoje ;)

Miałam okazję spotkać się z kilkorgiem dawno nie widzianych znajomych, w tym ze Stomatolożką (która zmieniła kolor włosów na kasztan i nie chce wierzyć, że wygląda świetnie), Koniną (która z kolei złapała bakcyla biznesu i jak na bizneswoman przystało sprawiła sobie balejaż ;] ) i Organistą (który dostał się na grafikę na Wydziale Artystycznym mojej Alma Mater, czego mu niniejszym gratuluję i życzę powodzenia), a także naszą zdolną Magdaleną (która w październiku znów nas opuści dla malowniczego Krakowa i jeszcze bardziej malowniczej Akademii Sztuk Ślicznych). Jak to jednak na imprezę na wskroś studencką przystało, już wkrótce pojawiło się tyle nieznanych mi osób, że w obecności ledwie połowy ja już się zgubiłam w rachubie, imionach i kto jest kim. Ale jak wiadomo nie jest to przecież dostateczny powód, dla którego możnaby się źle bawić :). A rozkręciliśmy się tak bardzo, że impreza już wkrótce wymknęła się na chwilę spod kontroli - wszystkich ogarnęła klasyczna głupawka, a więc było głośno i hmmmmm... śmiesznie (?). Dla wtajemniczonych: "Clin - Clinem" :)))) Policja w każdym bądź razie nie interweniowała (choć myślę, że było już blisko). O interwencji sąsiadów aczkolwiek coś - niecoś słyszałam... he he....

Ostatecznie można chyba mówić o happy endzie, choć nie obyło się bez przygód przysparzających zmartwień. Jak zwykle zresztą.

Uffff, bleee, w całym domu unosi się zapach grzybów, którego nie mogę już znieść. A jest to wynikiem sobotniej wyprawy Rodziciela do lasu. Wrócił z przebogatym łupem, który należało szybko przerobić. I tak: na stołach i szafkach stoją słoiki z marynatą, inne grzyby suszą się w piekarniku, który chodzi non stop, albo wiszą na sznurkach jak korale, malowniczo rozpięte na wszystkich wystających elementach kuchni. Reszta podgrzybków pływa sobie w sosie. Tylko kto to wszystko zje???

A dzisiejszy dzień spędziłam w plenerze. Spacerowaliśmy sobie po skansenie z racji otrzymania zaproszeń na odbywające się tam dzisiaj pokazy (uroki posiadania przedstawicielki rodziny wśród muzealników :] ). Zbyt porywająco nie było - w końcu impreza odbywa się co roku, a ja już parę razy byłam - ale udało się załapać na kilka pokazów i degustacji, a i odpoczynek nad stawem był całkiem przyjemny. Nie jestem zbyt wilką fanką folkloru, przyznaję bez bicia, że przyciągnęły mnie tam bułeczki z soczewicą, których jestem wielbicielką :)) Każdorazowy mój pobyt w skansenie daje mi jednak pewne cenne doświadczenie poznawcze: za każdym razem przekonuję się, że jestem w stu procentach mieszczuchem :)

Weekend mogę podsumować jako udany. Aktywny był przynajmniej. A w sytuacji, w której całe wakacje spędziłam w Lublinie, nigdzie nie wyjeżdżając, każdy aktywny dzień traktuję jak sukces. To już zresztą jeden z ostatnich weekendów tych wakacji, tym bardziej się cieszę, że nie siedzę w domu. Z drugiej strony nawet się cieszę z powrotu na uczelnię - chyba mi się chce do ludzi... ;)

Uffff... zdałam
Autor: dorothee
12 września 2006, 18:15

Uffff.... No i jak zwykle nie było się czego bać. Zdałam. :) Taaaaa... niestety moim wielkim problemem jest kompletny brak wiary w siebie, który napada mnie zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Ale poradziłam sobie i to jest w tym momencie najważniejsze.

Właściwie jeżeli mam być szczera to nie wszystko poszło idealnie, a parkowanie rówoległe nie wyszło mi w ogóle, ale facet przymknął oko, a ja na tym skorzystałam i mogę wreszcie powiedzieć: skończyłam ten walony kurs! W najlepszym momencie, bo już mi się sprzykrzył kompletnie. Pewnie przed samym egzaminem państwowym trafię do nich na doszkalanie. Ale nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość.

Tymczasem się obijam i czekam na piątkową imprezę u Blondie. Korzystam z wakacji. Życie jest piękne. Jednak jest.

Będzie, co ma być
Autor: dorothee
11 września 2006, 12:47

No i nadeszła chwila prawdy. Za godzinę jadę na egzamin (na razie wewnętrzny) i wreszcie się okaże, ile tak naprawdę umiem. Czuję, że mogę sobie nie poradzić i w niczym mi to niestety nie pomaga. No i wszystko teraz zależy tylko ode mnie, a ja bardzo nie lubię sytuacji, w których wszystko zależy tylko ode mnie. Ale zobaczymy, jak to będzie... Que sera, sera.

Nic zresztą głośno nie mówię odkąd Ma Soeur naskoczyła na mnie, że już nie może słuchać jak gadam w kółko o tym prawie jazdy. Chyba ma rację, czasem za bardzo się nakręcam.

Wczorajsze niespodziewane spotkanie na mieście mile mnie nastroiło. Może jednak ktoś jeszcze o mnie pamięta? :)

Pozdrawiam wszystkich uczestników "kampanii wrześniowej" i życzę powodzenia na egzaminach! Trzymam kciuki!