Mój Boże! Co za dzień mi się dzisiaj szykuje skoro tak się zaczyna???
Śniło mi się coś strasznie schizowego: znowu byłam w szkole, na dodatek w barku, ktoś strasznie się z czegoś śmiał i tak mnie uścisnął, że połamał mi żebra (!). To się nie kwalifikuje chyba pod żaden sennik, co najwyżej pod psychoanalizę... Nagle w mój sen wdarł się koszmarny dźwięk dzwonka do drzwi (już nie wiem co było koszmarniejsze: ten sen, czy ten dzwonek?). Mam omamy - pomyślałam i usłyszałam monotonny szum suszarki, dochodzący z łazienki. Aha, to pewnie Ma Soeur. Niech ona otworzy, jeżeli tam ktoś naprawdę jest - w tym momencie, jakby na potwierdzenie moich słów, dzwonek odezwał się ponownie. O cholera! Przecież ona nic nie słyszy! - zrywam się i lecę do przedpokoju, myśląc w tym czasie o tym, że jestem w piżamie, jak ja się tak komuś pokażę i kto tam właściwie do cholery się dobija kwadrans przed ósmą?!?!?! Niestety, ledwo wyszłam z pokoju, zakręciło mi się w głowie, w oczach pociemniało. Trzymając się ściany, pukam do łazienki: Siostra! Ktoś się dobija do drzwi!. Zanim otworzyłyśmy nikogo już tam nie było. Ki diabeł? - myślę i wściekam się, że nie mogę sobie dłużej pospać. Padłam z powrotem na wyrko i usiłowałam ocalić jeszcze resztki snu. Nie udało się i gdy tylko Ma Soeur wyszła, zwlekłam się z łóżka, żeby sobie zrobić śniadanie. Przeżuwałam chleb, popijałam zieloną herbatą i zgłębiałam właściwości pielęgnacyjne gardenii, dzięki artykułowi w jakimś durnym babskim piśmie, gdy z zewnątrz zaczęły dochodzić jakieś hałasy. Zwabiona ciekawością podeszłam do okna i odkryłam przyczynę wczesnoporannej wizyty nieznajomego: roboty drogowe! Dwóch panów w smurfowych kombinezonach przecinało właśnie asfalt w poprzek jezdni, obok wielka kopara szykowała się do pracy, a na samym środku, w zatoczce do parkowania samochodów stał nasz czerwony i unieruchomiony od ponad roku Gracik. O cholera! Ktoś pukał, żeby go przestawić! Tylko jak ja mam to zrobić, skoro Rodziciel wyjął akumulator i nie chciało mu się go z powrotem zamontować?! Zresztą przecież nie mam prawa jazdy!. Zaczęłam już sobie wyobrażać, jak do drzwi puka dwóch takich smurfowych panów i naskakują na mnie od progu, że co ja sobie niby wyobrażam, zabrać samochód natychmiast i na przyszłość czytać ogłoszenia. No właśnie! Ogłoszenia! A ja żadnego ogłoszenia nie widziałam, kartki za wycieraczkami samochodów zobaczyłam dopiero dzisiaj rano, wyglądając przez okno!
Uprzedzając wypadki złapałam za telefon i dzwonię do Rodziciela. A co ja ci teraz na to poradzę?! - pada mało pocieszająca odpowiedź - Mam się zwolnić z roboty? - a chociażby! Dobra, dobra, coś wymyślę... Co to znaczy: coś wymyślę? A jak mnie tu w tym czasie panowie robotnicy wywiozą na taczce gnoju??? Już sobie wyobrażałam jak ja siedzę za kółkiem, a oni mnie pchają. Przecież to gotowa katastrofa! Łażę od okna do telefonu, od telefonu do okna, a koparka niebezpiecznie zbliża się do Gracika. Nagle dzwoni moja komórka. Rodziciel! - myślę - Coś wymyślił! Nic z tego: na ekranie komunikat: "Nr zastrzeżony". A to co do cholery?
Halo! Halooo! - w słuchawce jakieś trzaski. W końcu odzywa się aksamitny głos jakiejś pani: Halo??? Nazywam się Agata Jakaśtam. Czy ja mogę rozmawiać z panią Jadwigą Iksińską (czyli moją Rodzicielką - przyp. red.)? - a czemu ona dzwoni do mnie jeżeli nie ze mną chce rozmawiać?! - Niestety teraz jest niedostępna. - Aha, a kiedy będzie? - jak ja uwielbiam pytania tego typu! W grudniu po południu, babo! - Raczej w godzinach popołudniowych - Aha, to ja spróbuję później - a proszę, próbuj sobie! Dzwonię do Rodzicielki: Ty wiesz, że Cię śledzą? - No co ty? A kto? - a skąd ja mam do cholery wiedzieć? Bo wiesz, to ciekawe, bo ja nikomu nie podawałam twojego numeru, jako swój, bo ja go przecież nie pamiętam... - aha, a jak byś pamiętała, to byś podała? Stanęło na tym, że to pewnie operator, no bo kto? Ledwo powiedziałam Rodzicielce, co tu się dzieje u nas pod blokiem, nagle znowu dzwonek do drzwi. O cholera mamo! Ratunku! Co ja mam im powiedzieć? - No nic, powiedz, że samochód nie jeździ i ty też nie jeździsz, bo nie masz prawa jazdy. Za drzwiami stał Sąsiad i od progu zapytuje, czy tu jest ktoś, kto umie "tym" jeździć, bo samochód przeszkadza. Tyle to ja wiem, proszę pana. Powiedziałam, że dzwoniłam do rodziców i tyle na razie mogę zrobić. Ledwo zamknęłam za nim drzwi - domofon! Przyjechał Rodziciel, wpadł jak burza do domu po kluczyki i za chwilę obserwowałam, jak batalion smurfowych panów przepycha nasz samochód na podjazd pod blokiem, relacjonując wszystko na bieżąco Rodzicielce, która w tej sekundzie oddzwoniła, sprawdzić czy jej pierworodna latorośl jeszcze żyje, czy już ją może rozszarpano. Misja zakończona, ofiar zero, prace drogowe w toku.
A za chwilę kolejny telefon. A w słuchawce z kolei aksamitny głos Messaliny zapraszał mnie na przechadzkę po różne, że tak powiem, sprawunki :) A jakże, bardzo chętnie, musiałam się jakoś odwdzięczyć za wczorajszy seans filmowy i szarlotkę, na którą teraz, dzięki mojemu publicznemu zachwytowi, wszyscy chcą się wpraszać. A była wyśmienita! Mniam, mniam... :)