Najnowsze wpisy, strona 19


I znowu fatalnie
Autor: dorothee
05 września 2006, 15:22

Jestem wykończona. To połowa dnia dopiero, ale ja już padam na pysk, a to dlatego, że wstałam dzisiaj bardzo wcześnie, w nogach mam dużo kilometrów (a to tylko z własnej głupoty) i ogólnie, czego się dzisiaj nie dotknę, to spapram. Po dzisiejszej jeździe - ostatniej już - jestem kompletnie załamana, bo wcale nie jestem pewna, czy mi się uda w ogóle zdać chociaż egzamin wewnętrzny. Prawie rozjechałam kobietę na przejściu, bo się zagapiłam, jakbym dopiero pierwszy raz jechała samochodem, wobec czego jestem przerażona samą sobą. Czułam się zresztą jak skończona idiotka - nic mi nie wychodziło. Instruktor jakiś nie w sosie, bynajmniej się moją męką psychiczną nie przejmował, kiedy w ogóle się odzywał, to tylko po to, żeby mi wytknąć, że coś zrobiłam źle, albo żeby mnie postraszyć, że nie zdam egzaminu. Jeździłam na dodatek najgorszym samochodem - po kilku stłuczkach - kierownica jakby nie reagowała, na pedałach były koszmarne luzy, drążek skrzyni biegów chwiał się na boki na zakrętach, drzwi się nie domykały, a niektóre światła działały dopiero, gdy się przywaliło w reflektor. Nietrudno się domyślić, że czułam się średnio komfortowo. A właściwie całkiem niekomfortowo. Dodatkowo dobić po prostu może dzisiejsza pogoda: wichura, ulewa, ciemno jak w grobie. Nie tak powinien wyglądać początek września. To zdecydowanie nie jest dobry dzień.

Jedyne pozytywy w dniu dzisiejszym to zdana teoria (bezbłędnie) i to, że mogłam pomóc moim znajomym. I chyba się udało, przynajmniej na razie strony są usatysfakcjonowane. I oby tak już pozostało, bo ewentualne reklamacje napłyną do mnie niestety ;)

W sumie do północy jeszcze daleko. Mam jeszcze kilka godzin na to, żeby zdarzyło się coś dobrego. Ale humor mi się już chyba nie poprawi. To chyba naprawdę będzie zły dzień...

Męczyć mnie swoją drogą zaczyna ta mozaika dobrych i złych dni. Kiedy jednego dnia zaczynam wreszcie nabierać trochę optymizmu, już następnego wszystko idzie tak źle, że cały dobry nastrój schodzi ze mnie jak powietrze z dętki. Dlaczego, kiedy już zaczynam nieśmiało wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze, coś zawsze musi tę moją wiarę zrównać z ziemią?

Jak to jest, że kiedy byłam w połowie kursu szło mi lepiej niż u jego końca? Przecież to właśnie teraz najbardziej wszystko powinno być bez zarzutu! A nie jest. Zaczynam chyba powoli odczuwać w związku z tym frustrację, a jak wiadomo frustracja w niczym nie pomaga, a wręcz szkodzi. Dlatego właśnie już kompletnie nie wiem, jak to będzie... No nie wiem po prostu!

... na wariata?
Autor: dorothee
04 września 2006, 20:30

Instruktor poradził mi dziś nie zwlekać dłużej i zdać wreszcie teorię (taaa.. wreszcie by się przydało): "Radziłbym ci jednak jutro przyjść i spróbować zdać na wariata". Musiałam się z nim w myślach zgodzić, ale w żadnym wypadku nie mogę zaakceptować robienia czegokolwiek "na wariata" (w końcu Perfekcjonistka to moje drugie imię). Dlatego też od paru godzin ślepiam w ekran i rozwiązuję testy. Po rozwiązaniu 400 pytań moja cierpliwość spadła do zera, więc uznałam, że to najlepszy moment na przerwę. Więc jestem.

W skupieniu zresztą nie pomaga mi za szczególnie wizyta rodzinki (konkretniej Babuleńki i siostry ciotecznej). Nieoczekiwanie zrobiło się gwarno, dyskutuje się, rzecz jasna, z ożywieniem nowe pomysły Romana G., zwłaszcza - gorący temat - pomysł wprowadzenia mundurków. Słysząc te rewelacje dochodzę do wniosku, że skończyłam szkołę w idealnym momencie. Idealnym dla mnie, rzecz jasna. :)

Ale nie powiem, jest przyjemnie. Bo ja generalnie lubię spontaniczne wizyty - no chyba, że jestem w pieleszach, z niewyjściowym ryjem, z włosem w nieładzie i ogólnie jak psu z gardła wyjęta. Żeby się zanadto nie pogrążać powiem, że stan taki zdarza mi się niezwykle rzadko ;)

Ogólnie udał mi się ten dzień. Raz na wozie, raz pod wozem - jak mówią... Nawet panu R. łaskawie wybaczyłam to, że jest bubkiem i sprowadził mnie do pozimu podłogi. Poza tym niezawodna porada Messaliny pomogła mi się nie zestresować (ha ha, piesek!). No. Chyba jestem zwyczajnie usatysfakcjonowana. Dobrze by było, gdyby dobra passa przeciągnęła się również na jutrzejszy dzień. Byłoby bardzo dobrze.

Do zobaczenia.

Przyjemny dzionek
Autor: dorothee
03 września 2006, 20:47

No! To chyba mogę wreszcie powiedzieć, że się spisałam. No bo chyba się spisałam??? W sumie dopiero się okaże, ale cieszę się, że w ogóle udało mi się coś zdziałać. Ale pożyjemy - zobaczymy... Jak nic z tego nie wyjdzie, to dopiero będzie "kurza dupa" i wtedy dopiero będzie ciekawie. Może nie doznam trwałego uszczerbku na zdrowiu... Oby :)

Wszystko powoli, bardzo powoli wraca do normy. Spuszczam z tonu. Może mi jakoś przejdzie ten dziwny stan. W końcu prędzej czy później coś musi mnie z niego wyrwać. Oby to tylko było coś pozytywnego.

Dzisiaj z Messaliną zeszłyśmy podeszwy na mieście. Ale było przyjemnie. Bardzo sobie cenię chwile leniwych przechadzek, kiedy mogę się odprężyć, pogadać, poradzić się i trochę pośmiać. A wieczór był wyjątkowo spokojny i ciepły. W parku widziałyśmy pokazy plenerowe sztuk walki (i parę znajomych osób przy okazji) - nawet interesujące... intrygujące... inspirujące... :) Rozbawiła mnie kilkuletnia dziewczynka, siedząca z rodzicami w rzędzie przed nami. Kiedy mamusia była zajęta robieniem zdjęć, a tatuś - pokazem, mała umazała się od góry do dołu jogurtem i wszystkim dumnie prezentowała swoje nowe - jogurtowe - wcielenie i duże, mleczne "wąsy". Miała bardzo bystre oczy, spryciara. Urodzony talent komediowy. Gdy mamusia wróciła spod sceny i zobaczyła swoje umazane dziecko i rechotającego męża, zawołała tylko: "Jezus Maria!" i pospieszyła czyścić swą latorośl.

No proszę, dzieci - kiedy chcą - potrafią być urocze. Zwłaszcza kiedy śpią... :)

Ha, ha, ha! Messalina ma ciekawy sposób uczenia facetów, jak być dżentelmenami. Po prostu wołając dziarsko: "Dziękuję!" wpycha im się w drzwiach przed nos! :)))

Jakoś mi się błogo zrobiło... Pierwszy raz od dłuższego czasu... Idę więc pilnować, by ten stan mnie za szybko nie opuścił.

Even the stars look brighter tonight
Nothing's impossible
I still believe in love at first sight
Nothing's impossible

Do zobaczenia.

W dołku
Autor: dorothee
01 września 2006, 21:16

Chciałam coś napisać, ale nie wiem co? No bo o czym mam pisać? Że nie wszystko idzie tak, jak bym chciała (czyli jak zwykle)? Że się wszystko komplikuje? Że jestem wkurzona? Dobra, dobra, wiem - moja wina! Moja wina, bo zamiast podejść do wszystkiego ze zwykłym dla mnie sceptycyzmem, zamiast jak zwykle nastawiać się od razu na najgorszy scenariusz i w razie czego być mile zaskoczoną, gdyby finał nie był tak czarny - zamiast tego ja pozwoliłam sobie uwierzyć, że wszystko będzie ok.

Ale nie! Nie będzie łatwo, pięknie i przyjemnie. Nie będę optymistką. A niektórzy nigdy się nie zmienią...

Echhhhhh..... Zrzędzę... Zrzędzę jak jakaś stara baba, bo... no właśnie... bo mi instruktor powiedział, że potrzebne mi doszkalanie... W sumie bzdura, ale od tego się zaczęło. A potem posypały się inne irytujące przygody dnia dzisiejszego i mój optymizm pękł jak bańka mydlana.

Oj, nie wiem. Może nawet nie jestem znowu taka wściekła (jeżeli już, to chyba tylko na siebie). Ale jakaś taka zrezygnowana, zawiedziona, zirytowana... Sama bardzo nie wiem czym... Może mam po prostu huśtawkę nastrojów??? Może to zbliżanie się jesieni tak na mnie działa? Kilka dni temu napadło mnie nagle uczucie, jakby coś mi uciekało, bezpowrotnie się kończyło. Nie umiałam powiedzieć, co właściwie wywołało ten mój stan, ale był faktem. I zrobiło mi się przykro, bo jak właściwie złapać coś, czego się nie widzi. Czuję, że muszę gdzieś biec, coś gonić... tylko co?

I tak sobie trwam w tym moim dziwnym nastroju, rozdrażniona. Rodzina nie stara się nawet udawać wyrozumiałości: krzywi się i warczy. Czy ja zawsze muszę być w sosie?! Służyć uśmiechem, pomocą, informacją na każde zawołanie? A co?! Płacą mi za to?!

Proszę bardzo! Wszystkim się wam nie udałam! Zadowoleni?

Chyba muszę szybko skończyć pisać, bo wpędza mnie to w coraz większy dołek. Irracjonalny przy tym - w końcu nic takiego się nie stało. Najbardziej mnie irytuje, że nie wiem, skąd mi się to wzięło? Irytuje mnie, że jestem zirytowana. Nienormalne...

Ciekawa sprawa... dlaczego ludzie właściwie tak lubią mi się zwierzać? Wzbudzam aż takie zaufanie? Ja sama nie umiałabym chyba tak od razu zaufać... Ale niektórym wystraczy pięć minut rozmowy o niczym i już znam całą historię ich życia. Nie martwi mnie to jakoś szczególnie, ale z drugiej strony czuję się tym trochę przytłoczona. Ciężar lojalności, dyskrecji... Wiem, że jeżeli komuś może pomóc rozmowa, jeżeli rozpaczliwie chce się wygadać, bo wierzy, że choć odrobinę mu ulży, to niech wali - nikomu nie odmówię pomocy, choćby takiej zwyczajnej. Ale czuję na sobie odpowiedzialoność - wiem, że nie mogę zawieść zaufania, jakie się we mnie pokłada. O ile prościej jest być nieuczciwym i nielojalnym. Ale ile byłabym warta, gdybym wybierała tylko to co proste...?

Na głupotę nie ma leku...
Autor: dorothee
25 sierpnia 2006, 12:03

Taaaa... jakby nie patrzeć wakacje powoli dobiegają końca. Ja wprawdzie w moim domu nie mam prawa nawet odzywać się na ten temat, bo mam jeszcze miesiąc leżenia do góry brzuchem i odbijania sobie czasu poświęconego prawu jazdy, podczas gdy rodzeństwu pora wracać do szkoły, ale fakt faktem, że dwa miesiące zleciały jak z bicza strzelił nim zdążyłam pomyśleć: "Wypoczywam...". I czy rzeczywiście wypoczęłam? Eeee... chyba nie bardzo. Ale jakąś tam satysfakcję mam mimo wszystko i tym trzeba się cieszyć.

Moja mama - niby na urlopie, a skoro tylko wyszła na trochę z domu, wszyscy nagle chcą się z nią skontaktować. A ja jak rasowa sekretarka odbieram jej telefony. Może zażądam honorarium? :)

Natrafiłam przed chwilą na Interii na artykuł o Nagrodzie Darwina, którą przyznaje się pośmiertnie ludziom, którzy zginęli z najidiotyczniejszy sposób (http://fakty.interia.pl/ciekawostki/news/Bo_za_g%B3upot%EA_te%BF_p%B3ac%B1,784353,18). Nagrodę dostają za to, że (zgodnie z teorią doboru naturalnego) uśmiercają sami swoje "głupie" geny i głupota nie udziela się następnym pokoleniom. Z tym "uśmiercaniem głupoty" polemizowałabym, ale przyznaję się, że się uśmiałam, choć nad tymi ludźmi należałoby raczej płakać. Chyba znam kilka przypadków, które może tez kiedyś zasłużą na tę nagrodę. Chociaż z całego serca im tego NIE życzę. :)

A poza tym się lenię. I na tym poprzestańmy. Do zobaczenia.