I znowu to samo...
04 października 2006, 10:50
No i zaczęło się. Myślałam, że w tym roku, jako że już rok za mną, wszystkie zawirowania organizacyjne przyjmę ze stoickim spokojem, ale po raz kolejny okazało się, że nie umiem się jednak nie przejmować. Wkurzyłam się jak zwykle, bo do dziekanatu dostać się nie można, z biblioteki mogę zacząć korzystać dopiero za dwa tygodnie, a książki są przecież potrzebne na teraz, wszędzie kilometrowe kolejki i dowiedziałam się na dodatek, że muszę wymienić legitymację, bo wzór się zmienił (zastanawiam się, co było nie tak ze starym, bo mi osobiście odpowiadał) - co niesie ze sobą oczywiście kolejny wydatek. Oczywiście nie dostanę nowej legitymacji, jeżeli nie zapłacę DOBROWOLNEGO ubezpieczenia! Ale nie mogę go zapłacić teraz, bo dziekanat przyjmuje wpłaty dopiero od przyszłego tygodnia. A myślałam, że wszystko sobie szybko załatwię i będę miała spokój - ale nic z tego!
Tak więc nie mam indeksu, legitymacji, ani konta bibliotecznego, ale staram się nie tracić optymizmu. Choć to trudne, zważywszy na fakt, że wszyscy wokół zgodnie stwierdzili: "Już mi się nie chce studiować!" - chyba jeszcze nigdy nie byliśmy tak zgodni... Stąd mój pobłażliwy wzrok, gdy rozmawiam z Messaliną i widzę jej entuzjazm i zapał, przykryty trochę przez jedno wielkie pytanie: "Boże, co to będzie???", ale mimo to jednak widoczny. Messalino, nie trać zapału! Trzymam kciuki!
Choć przyznać muszę, że spadło na mnie niespodziewane szczęście, jakim jest brak w-fu. Jak zwykle przyjęłam to z właściwym mi sceptycyzmem, bo w programie studiów zajęcia sportowe były rozpisane na cztery semestry, ale nie przeszkodziło mi to ucieszyć się z faktu, że nie zobaczę już Mariana, przynajmniej w tym semestrze. Nie ma w planie - więc nie ma w ogóle! Nie narzekam.
Tylko czemu dzień taki szary? Wszystko wydaje się jakieś smutniejsze. I uśmiech jakoś trudniej przychodzi...
Dodaj komentarz