W dołku


Autor: dorothee
01 września 2006, 21:16

Chciałam coś napisać, ale nie wiem co? No bo o czym mam pisać? Że nie wszystko idzie tak, jak bym chciała (czyli jak zwykle)? Że się wszystko komplikuje? Że jestem wkurzona? Dobra, dobra, wiem - moja wina! Moja wina, bo zamiast podejść do wszystkiego ze zwykłym dla mnie sceptycyzmem, zamiast jak zwykle nastawiać się od razu na najgorszy scenariusz i w razie czego być mile zaskoczoną, gdyby finał nie był tak czarny - zamiast tego ja pozwoliłam sobie uwierzyć, że wszystko będzie ok.

Ale nie! Nie będzie łatwo, pięknie i przyjemnie. Nie będę optymistką. A niektórzy nigdy się nie zmienią...

Echhhhhh..... Zrzędzę... Zrzędzę jak jakaś stara baba, bo... no właśnie... bo mi instruktor powiedział, że potrzebne mi doszkalanie... W sumie bzdura, ale od tego się zaczęło. A potem posypały się inne irytujące przygody dnia dzisiejszego i mój optymizm pękł jak bańka mydlana.

Oj, nie wiem. Może nawet nie jestem znowu taka wściekła (jeżeli już, to chyba tylko na siebie). Ale jakaś taka zrezygnowana, zawiedziona, zirytowana... Sama bardzo nie wiem czym... Może mam po prostu huśtawkę nastrojów??? Może to zbliżanie się jesieni tak na mnie działa? Kilka dni temu napadło mnie nagle uczucie, jakby coś mi uciekało, bezpowrotnie się kończyło. Nie umiałam powiedzieć, co właściwie wywołało ten mój stan, ale był faktem. I zrobiło mi się przykro, bo jak właściwie złapać coś, czego się nie widzi. Czuję, że muszę gdzieś biec, coś gonić... tylko co?

I tak sobie trwam w tym moim dziwnym nastroju, rozdrażniona. Rodzina nie stara się nawet udawać wyrozumiałości: krzywi się i warczy. Czy ja zawsze muszę być w sosie?! Służyć uśmiechem, pomocą, informacją na każde zawołanie? A co?! Płacą mi za to?!

Proszę bardzo! Wszystkim się wam nie udałam! Zadowoleni?

Chyba muszę szybko skończyć pisać, bo wpędza mnie to w coraz większy dołek. Irracjonalny przy tym - w końcu nic takiego się nie stało. Najbardziej mnie irytuje, że nie wiem, skąd mi się to wzięło? Irytuje mnie, że jestem zirytowana. Nienormalne...

Ciekawa sprawa... dlaczego ludzie właściwie tak lubią mi się zwierzać? Wzbudzam aż takie zaufanie? Ja sama nie umiałabym chyba tak od razu zaufać... Ale niektórym wystraczy pięć minut rozmowy o niczym i już znam całą historię ich życia. Nie martwi mnie to jakoś szczególnie, ale z drugiej strony czuję się tym trochę przytłoczona. Ciężar lojalności, dyskrecji... Wiem, że jeżeli komuś może pomóc rozmowa, jeżeli rozpaczliwie chce się wygadać, bo wierzy, że choć odrobinę mu ulży, to niech wali - nikomu nie odmówię pomocy, choćby takiej zwyczajnej. Ale czuję na sobie odpowiedzialoność - wiem, że nie mogę zawieść zaufania, jakie się we mnie pokłada. O ile prościej jest być nieuczciwym i nielojalnym. Ale ile byłabym warta, gdybym wybierała tylko to co proste...?

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz