Najnowsze wpisy, strona 14


Milczenie jest złotem :)))
Autor: dorothee
19 listopada 2006, 15:35

Ktoś zgrabnie podsumował w komentarzach moją ostatnią notkę jako "smęt" - szanuję zdanie tego kogoś. Znamienne jednak, iż ten ktoś postanowił pozostać anonimowy. Skoro ma się odwagę wygłaszać takie uwagi, to dlaczego nie występować pod swoim imieniem? Nie to żebym się czepiała - ja się nawet zgadzam z tym zdaniem... :) Ale ciekawi mnie uzasadnienie tej opinii, która jednakowoż nie jest mi dostępna.

No! Dość już wpadania w intelektualny ton. Zwłaszcza że z moją inteligencją ostatnio chyba nietęgo :)) Chociaż udało mi się nareszcie w tym tygodniu przebić z głośną wypowiedzią na historii doktryn, z czego jestem bardzo dumna ;)

"Miss Karolina" ostrzegała mnie niedawno: "Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku", gdy ja dusiłam się ze śmiechu widząc czyjś upadek ze schodów i przestrogę oczywiście zignorowałam. No i mam za swoje: gardło mam tak chore, że dziś nie mogę już zupełnie nic powiedzieć! Dla mnie, największej gaduły pod słońcem, jest to oczywiście sytuacja wysoce tragiczna. Złagodniałam przy okazji automatycznie, bo nie mogę rzucać złośliwych uwag :/ W ogóle żadnych uwag rzucać nie mogę! Wczoraj, gdy głos miałam zachrypnięty, ale mówić jeszcze mogłam, wszyscy mieli ze mnie ubaw - ot, takie zabawne zjawisko. Dzisiaj już mi wcale nie jest do śmiechu.

Ale przyznaję, że to moja wina - przeholowałam. Zamiast siedzieć w domu, leczyć się i wypoczywać, ja niedosypiam, całymi dniami mnie nie ma w domu, a do tego zaliczyłam dwie imprezy z rzędu, oczywiście chachając się jak głupia i gadając jak najęta. No i mam, co chciałam. Ale co tam! Raz kozie śmierć! Carpe diem! Jutro mogę stracić głos, ważnie że dzisiaj dobrze się bawię! (kiepska taktyka, przyznaję...)

A faktycznie było fajnie. Tydzień był okropny, ale fantastyczna jest świadomość, że w weekend można odreagować. I odreagowałam. W piątek u Mikro urządziliśmy sobie kino ("Supersize me" - Wszechwiedzący S. byłby zdruzgotany, gdyby się dowiedział, że jeszcze tego nie oglądaliśmy!), potem znowu porwał nas Twister Firankowy, a na koniec wybiła godzina zwierzeń ;) Moje gardło nie dawało mi spokoju, ale mimo to się ubawiłam. Wczoraj natomiast świętowaliśmy 20 urodziny Stomatolożki (wszystkiego najlepszego!) w gronie plastyczno - harcerskim. Ja i Messalina naruszałyśmy notorycznie nietykalność osobistą komputera Stomatolożki, Konina była "pielęgniarką" :) , Organista śpiewał psalmy, Markowi opadały na to ręce, a Lucjan był niezorientowany. Całkiem miło.

W ten sposób jednak wszelka robota leży odłogiem, a we mnie leń kwitnie. Doświadczam też wielu różnych, czasem ambiwalentnych, wrażeń. Messalina stwierdziła ostatnio: "Jakoś mi tak beznadziejnie...", ale przynajmniej wie, co czuje. Ja tymczasem nie mam pojęcia, jak mi jest. Gdyby mnie ktoś zapytał: "Jak jest? (Andrzej :] )" autentycznie nie widziałabym, co odpowiedzieć, jak określić mój stan. Chyba za dużo się dzieje, nie nadążam za tym.

Hmmm... Chyba faktycznie piszę smęty. Żeby nie było smętnie zakończę pozytywną obserwacją na swój temat: o kurczę! Ja mam wreszcie jakieś życie towarzyskie! Oby tak dalej.

No to się upiłam
Autor: dorothee
11 listopada 2006, 21:14

No i "kurza dupa" chciałoby się rzec... Nie udało mi się zdać prawa jazdy, co więcej zrobiłam strasznie głupi błąd, na dodatek stało się to, czego się najbardziej obawiałam, czyli w ogóle nie wyjechałam nawet z placu... Och Boże, strasznie mi wstyd. I jestem zła na siebie przepotwornie - tyle starań, wysiłku, pieniędzy (nie moich w dodatku), żeby wszystko schrzanić w pięć minut. Naczekałam się dwie i pół godziny, na plac wchodziłam po prostu trzęsąc się ze zdenerwowania i za chwilę było już po wszystkim. Matko! Nie mogę tego przetrawić. Do dziś niesmak jest nie do zniesienia. Pretensje mam tylko do siebie - wiem, że wszystko to moja wina.

Nie wiem, czy chcę to poprawiać... Jak zwykle dopadły mnie wątpliwości, nie zostało mi już ani grama wiary w siebie, ani grama motywacji, na dodatek obawiam się, że jak na razie mam wstręt do samochodów (bo przez nie mam wstręt do siebie). Ale jestem konsekwentna i pojadę w poniedziałek zapisać się na poprawkę, jednak tylko dlatego, że mam poczucie, że muszę skończyć to, co zaczęłam (nie po to był ten kurs i tyle moich zjedzonych nerwów, żeby to wszystko teraz porzucić).

Zdecydowanie za bardzo się denerwuję. Stres to mój bardzo wielki problem - i nie chodzi tu tylko o prawko... Problem tkwi w tym, że ten stres rzadko jest mobilizujący. Trudno zrobić coś dobrze będąc w kompletnej rozsypce psychicznej. Wiem to, ale nie mogę się powstrzymać. Powtarzam sobie: "Nie denerwuj się!", ale tak naprawdę wcale tego nie kontroluję. I mówię sobie: "Wszystko będzie dobrze!" i nie umiem w to uwierzyć...

Wczorajszy egzamin będę pewnie jeszcze długo przeżywać i nie przestanę, dopóki się nie zrehabilituję. Ale wczoraj wieczorem udało mi się choć na chwilę o tym zapomnieć. Moja grupa się intergrowała i nie mogłam nie wziąć w tym udziału. Powiedziałam już zresztą, że się upiję po egzaminie i tym samym wpiszę się w szerszą tradycję. No i się upiłam. Niektórzy widzieli mnie po raz pierwszy w akcji. Obawiam się, że mogli być troszeczkę zszokowani :) A było "szampańsko" i poszło w główkę, poszło... Ale było bardzo przyjemnie. I dziewczynom udało się mnie skutecznie podnieść na duchu (okazało się, że miały takie same przygody na egzaminie i tak samo przeżywały porażkę). Świadomość, że nie ja pierwsza i nie ostatnia naprawdę pomaga. Za wszystkie słowa pocieszenia dziękuję. Jestem bardzo wdzięczna.

Ach, cóż się nie działo! Bąbelki, tańce na stole, dużo rozlanych płynów, zawroty głowy, owoce leśne, sprzątanie kuchni, naprawianie lodówki, siedzenie na podłodze w przedpokoju (skoro stać nie dało rady ;] ), sesja zdjęciowa, filmy dla dorosłych :))) , opowieści dziwnej treści, "pojednanie" z Mistrzynią Przedsiębiorczości, a na koniec pomyliłam się komuś z poduszką :))) Świat wirował, muzyka grała i nic nie było ważne. Hmmm... ja się chyba po prostu upiłam! ;)

Było mi to potrzebne - nabrałam dystansu. I przekonałam się, że nie nadaję się do picia "ruskiego szampana". Cenne, nowe doświadczenia :) Było super!

Ja, kierowca...?
Autor: dorothee
09 listopada 2006, 22:23

Boże... ratunku! Łeb mnie boli, oczy mnie bolą, plecy mnie bolą, życie mnie boli! A to wszystko od siedzenia nad testami na prawko. Wiem, wiem, jestem bardzo monotematyczna, ale naprawdę nic mnie w tym momencie poza prawkiem nie obchodzi. Nawet na zajęcia jutrzejsze się nie przygotowałam - po prostu nic więcej dla mnie nie istnieje. Matko Boska! Jak to będzie? Czy coś mi w ogóle zostanie w głowie z tej sieczki, jaką sobie dzisiaj zaserwowałam? I czy w ogóle uda mi się wyjechać z placu??? No przecież jak się nie uda, to się po prostu chyba spalę ze wstydu...

Myślę że teraz najbardziej przydałoby mi się trochę wyspać... Ale chyba nie dam rady zasnąć, mimo że jestem już niebotycznie zmęczona. I pewnie nie dam rady zasnąć, jeżeli nie rozwiążę przynajmniej jeszcze jednego testu. Mimo, że wiem, że jeżeli pójdę jutro na ten egzamin taka zrypana, to nie zdam na bank. Ale co z tego, że to wiem? Mogę sobie tysiąc razy powtarzać takie różne rozsądne prawdy - i tak nerwówka bierze górę...

Chyba jednak muszę się wyspać... Tym bardziej, że z racji późnej pory i tego, że moja rodzina chodzi spać z kurami, jestem już na celowniku, więc pora już chyba kończyć. Że też oni muszą mi zawsze dopieprzyć w najmniej odpowiednim momencie swoje wkurzające trzy grosze!?

Jakby się wszystko sprzysięgło... Moja noga na przykład... Wczoraj w pewnym momencie po prostu coś mnie zabolało w kolanie i tak mi już zostało (jakieś zapalenie, czy co?). Dzisiaj cały dzień łaziłam jak kaleka. Mam głęboką nadzieję, że do jutra mi przejdzie, bo inaczej naprawdę nie wiem, jak ja dam w ogóle radę prowadzić.

Ech...... Poproszę o dużego kopniaka! Na szczęście...!

A ja się upiję!
Autor: dorothee
08 listopada 2006, 17:21

Od wczoraj jestem nieustannie zachwycona... Ach... ;) Na wydziale mieliśmy spotkanie autorskie z Tomaszem Lisem i jestem pod wrażeniem! :))) Myślałam wprawdzie, że tłum mnie zagniecie, ale warto było się trochę przemęczyć, żeby na koniec dostać autograf. Tym samym mój egzemplarz książki nabrał poważnie na wartości ;) To co, że nie tylko mój ;) Było interesująco, słuchałam z przyjemnością, mimo, że byłam głodna i wszystko mnie bolało (ach! cóż za poświęcenie! ;] ) - ale to tylko pokazuje, jak interesująco było :) Atmosferę podkręcały kontrowersyjne wypowiedzi pana Antydemokraty i naszego Wszechwiedzącego S. (jeżeli chcieli w ten sposób zaistnieć, to im się udało), a spotkanie od czasu do czasu przerywał Stasimon (choć średnio na temat :] ).

Gratuluję Panu, Panie Lisie. Udało się Panu przekonać mnie do pójścia na wybory. Choć pewnie w końcu sama z siebie bym poszła, bojąc się wyrzutów sumienia...

Taaak... Chyba mam nowego idola! :))))

A dzisiaj? Dzisiaj nuda... Rano leciałam jak zwykle jak wariatka, bo myślałam, że się spóźnię na wykład. I wedle wszelkiej logiki powinnam - nie wiem, jak to się stało, że udało mi się zdążyć...? Nie narzekam, w każdym bądź razie ;)

A teraz siedzę nad testami na prawo jazdy. Egzamin, dotąd tak odległy, że aż abstrakcyjny, nagle zbliżył się niebezpiecznie i zaczynam powoli popadać w nerwówkę. Nie można już udawać, że go nie ma. I trzeba się zabrać za ostatnią większą powtórkę (co niniejszym czynię). Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że kompletnie nie wierzę w to, żebym mogła zdać! Jak zwykle takie czarne myśli dopadają mnie w ostatnim momencie, tym najmniej odpowiednim. I zawsze później okazuje się, że jednak mogę. Tylko co z tego, skoro teraz właśnie nijak nie mogę się do tego przekonać. Rozsądek już nie działa, teraz wszystko to już tylko emocje. A z tymi nijak dyskutować...

Jakoś to będzie... Nie ważne czy dobrze, czy źle - i tak pójdę i się upiję! Po egzaminie oczywiście. :) Albo z radości, albo z rozpaczy. Ale się upiję! :)

Dwadzieścia lat minęło...
Autor: dorothee
06 listopada 2006, 12:34

No i mam 20 lat! Ależ ze mnie sędziwa staruszka. :)

Muszę przyznać, że w pewnym momencie nie chciałam, żeby nadszedł dzień moich urodzin. W końcu 20 lat to wiek zobowiązujący: trzeba być wreszcie dorosłym i poważnym, ponosić samodzielnie odpowiedzialność za swoje czyny i pogodzić się z tym, że już nikt nie będzie decydował za mnie (a odpowiedzialność za wybór czasem przecież wygodnie zrzucić na kogoś innego - w razie niepowodzenia to będzie jego błąd...). Chciałabym być zawsze dzieckiem - dzieciom jest łatwiej. Ostatnio coraz częściej to odczuwam... Ale nie da się! Na szczęście Mikro i Blondie znalazły sposób na to, jak mi przypominać o tym, by nie zatracić nigdy w sobie radości i niewinności dziecka ;) Sposób ów wisi już sobie u mnie dumnie na ścianie i poprawia mi nastrój, ilekroć na niego spojrzę. :))

Dziewczyny nie dały mi się też "dżumić" w domu w swoje urodziny (istotnie, z powodu czynników ode mnie niezależnych, nie planowałam żadnej imprezy...) i zorganizowały mi imprezę - niespodziankę, w stałym gronie imprezowym. Było bardzo, baaardzo miło i myślę, że nie mogłam dostać lepszego prezentu :) Dziękuję! :*

Warto było się przebić przez zaspy śniegu :)

A tego istotnie przez cały dzień spadło całkiem sporo, jakby specjalnie mi na złość. Ma Soeur, która w każdej sytuacji potrafi znaleźć pozytywy, stwierdziła: "Ciesz się - masz niepowtarzalną okazję obchodzić urodziny w zimie!". Podejście wielce prawidłowe.

I jakby odwrotnie do moich obaw o wchodzenie w dorosłość, poczuliśmy chyba wszyscy w sobie coś z dziecka (może to ten śnieg tak na ludzi działa) - był "Twister firankowy" :))) (niepowtarzalny, bo samodzielnie narysowany), kalambury (w tym prześciganie się na coraz trudniejsze i złośliwsze hasła dla przeciwników), dużo śmiechu, sesja fotograficzna, ciasto mojej Rodzicielki (tym razem w brzuchach, a nie na twarzach ;] ), a na koniec bitwa na śnieżki. Baterie dobrego humoru naładowane na cały tydzień!

Wszystkim bardzo, bardzo, baardzo dziękuję za życzenia, za pamięć i za upominki (choć jak zwykle powtórzę moje sakramentalne - nie trzeba było! - bo naprawdę nie trzeba było!).

Dziwne... Czuję się jakby lada moment miały być święta... (zgadzam się tu z Messaliną, która pierwsza zwróciła na to uwagę). Ten śnieg, beztroski weekend, wieczorne wyjście, jakby na sylwestra conajmniej :))), przypruszone śniegiem choinki i jeszcze mojej Rodzicielce zachciało się piec wczoraj piernik! Miałam wrażenie, że zaraz zacznie lepić uszka do barszczu, a do drzwi zapukają kolędnicy. :) Ach... chciałabym, żeby już były święta...

To był udany weekend. :)