Milczenie jest złotem :)))
19 listopada 2006, 15:35
Ktoś zgrabnie podsumował w komentarzach moją ostatnią notkę jako "smęt" - szanuję zdanie tego kogoś. Znamienne jednak, iż ten ktoś postanowił pozostać anonimowy. Skoro ma się odwagę wygłaszać takie uwagi, to dlaczego nie występować pod swoim imieniem? Nie to żebym się czepiała - ja się nawet zgadzam z tym zdaniem... :) Ale ciekawi mnie uzasadnienie tej opinii, która jednakowoż nie jest mi dostępna.
No! Dość już wpadania w intelektualny ton. Zwłaszcza że z moją inteligencją ostatnio chyba nietęgo :)) Chociaż udało mi się nareszcie w tym tygodniu przebić z głośną wypowiedzią na historii doktryn, z czego jestem bardzo dumna ;)
"Miss Karolina" ostrzegała mnie niedawno: "Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku", gdy ja dusiłam się ze śmiechu widząc czyjś upadek ze schodów i przestrogę oczywiście zignorowałam. No i mam za swoje: gardło mam tak chore, że dziś nie mogę już zupełnie nic powiedzieć! Dla mnie, największej gaduły pod słońcem, jest to oczywiście sytuacja wysoce tragiczna. Złagodniałam przy okazji automatycznie, bo nie mogę rzucać złośliwych uwag :/ W ogóle żadnych uwag rzucać nie mogę! Wczoraj, gdy głos miałam zachrypnięty, ale mówić jeszcze mogłam, wszyscy mieli ze mnie ubaw - ot, takie zabawne zjawisko. Dzisiaj już mi wcale nie jest do śmiechu.
Ale przyznaję, że to moja wina - przeholowałam. Zamiast siedzieć w domu, leczyć się i wypoczywać, ja niedosypiam, całymi dniami mnie nie ma w domu, a do tego zaliczyłam dwie imprezy z rzędu, oczywiście chachając się jak głupia i gadając jak najęta. No i mam, co chciałam. Ale co tam! Raz kozie śmierć! Carpe diem! Jutro mogę stracić głos, ważnie że dzisiaj dobrze się bawię! (kiepska taktyka, przyznaję...)
A faktycznie było fajnie. Tydzień był okropny, ale fantastyczna jest świadomość, że w weekend można odreagować. I odreagowałam. W piątek u Mikro urządziliśmy sobie kino ("Supersize me" - Wszechwiedzący S. byłby zdruzgotany, gdyby się dowiedział, że jeszcze tego nie oglądaliśmy!), potem znowu porwał nas Twister Firankowy, a na koniec wybiła godzina zwierzeń ;) Moje gardło nie dawało mi spokoju, ale mimo to się ubawiłam. Wczoraj natomiast świętowaliśmy 20 urodziny Stomatolożki (wszystkiego najlepszego!) w gronie plastyczno - harcerskim. Ja i Messalina naruszałyśmy notorycznie nietykalność osobistą komputera Stomatolożki, Konina była "pielęgniarką" :) , Organista śpiewał psalmy, Markowi opadały na to ręce, a Lucjan był niezorientowany. Całkiem miło.
W ten sposób jednak wszelka robota leży odłogiem, a we mnie leń kwitnie. Doświadczam też wielu różnych, czasem ambiwalentnych, wrażeń. Messalina stwierdziła ostatnio: "Jakoś mi tak beznadziejnie...", ale przynajmniej wie, co czuje. Ja tymczasem nie mam pojęcia, jak mi jest. Gdyby mnie ktoś zapytał: "Jak jest? (Andrzej :] )" autentycznie nie widziałabym, co odpowiedzieć, jak określić mój stan. Chyba za dużo się dzieje, nie nadążam za tym.
Hmmm... Chyba faktycznie piszę smęty. Żeby nie było smętnie zakończę pozytywną obserwacją na swój temat: o kurczę! Ja mam wreszcie jakieś życie towarzyskie! Oby tak dalej.
Dodaj komentarz