Najnowsze wpisy, strona 27


tak jakoś nijak mi
Autor: dorothee
10 lutego 2006, 13:52

Dziwnie mi jakoś. Wszystko jest nie tak, jak być powinno... Jakoś tak mi chałowo... No i przykro - bo ferie zmierzają ku końcowi, a ja się jeszcze dostatecznie nie wyleniłam.

Miałam tyle planów na ferie - ochocho! co to ja nie zrobię! z kim się nie spotkam! Wszystko spaliło na panewce - nie wiem: z mojej, czy nie z mojej winy...?

Dowlokłam się wreszcie do dentysty. Już nie mogłam tego dłużej odkładać - wymówki się skończyły. Wyborowała ząbek, aż mi w uszach dzwoniło, ale przynajmniej jeść mogę wreszcie normalnie. Niestety to jeszcze nie koniec tej bajki...

Cholernie dużo rzeczy mnie martwi - dużych i małych. A kiedy chwilowo nie mam zmartwień, to sama je sobie wynajduję - nie wiem czemu, z nudów może? A może narzekanie i plucie żółcią to mój żywioł? Nie chciałabym, żeby to była prawda...

No i cóż: chyba mi się nudzi... Kręcę się po domu, nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie powiem, żeby po sesji jakoś strasznie mi to przeszkadzało - w końcu to nawet miłe po dużym wysiłku nie mieć nic do roboty. Ale kiedy nie jestem niczym zajęta, zaczynam za dużo myśleć. A kiedy za dużo myślę, zaczynam dostrzegać trudności. Z trudności rosną problemy, a problemy mnie martwią - humor zważony...

Nie wiem, co mnie ugryzło... nic mnie nie cieszy... euforia po zdanych egzaminach opadła... a do tego ten plan zajęć w nowym semestrze taki chałowy...

Idę sobie - muszę zagłuszyć czymś myśli.

leń!!!
Autor: dorothee
06 lutego 2006, 11:44

Echhhhhhhh... wstałam, jem śniadanie, ŚWIĘTO LENISTWA!

Happy end
Autor: dorothee
03 lutego 2006, 15:29

Mamy luty, styczeń za nami, sesja też za nami - więc się cieszymy! Od ostatniej mojej wizyty tutaj przyszło mi się jeszcze nieźle najeść nerwów, ale ostatecznie wszystko się dobrze skończyło, jestem "czwórkową uczennicą", indeks już leży w dziekanacie i czeka na podpis dziekana. Można zatem rzec: happy end.

Ostatni egzamin zdałam w środę - i z niemałym trudem mi to przyszło, nie tylko z racji ogromu materiału do opanowania (wiadomo, historia...), czy dziwnych pytań prof. Miecia, ale również z racji powolności z jaką ludzi egzaminował - trzymał ludzi w gabinecie po pół godziny, albo i 45 minut (!), w związku z czym, będąc w końcu kolejki, z egzaminu wyszłam dopiero o 16:30, a na uczelnię przyszłam koło 10:00 rano, więc łatwo policzyć ile czekałam. Tuż przed wejściem na egzamin moje napięcie sięgało już takiego zenitu, że trzęsłam się cała i nie mogłam tego za cholerę opanować.

W ogóle dzięki tej sesji zebrałam mnóstwo nowych doświadczeń "psychosomatycznych", jak telepanie się, skurcze wszystkich mięśni ciała na raz, niekontrolowane napady histerii, pustka w głowie, czy ostatnio: permanentne bóle głowy. Muszę przyznać, że aż do teraz nie doceniałam siły stresu. A i teraz dopiero widzę, jak bardzo mnie to wykończyło - mobilizujący stres sobie poszedł, a ze mnie zeszło powietrze jak z balona. Ale dzielnie się trzymam. Tylko dzisiaj jakoś ciągle chce mi się spać...

Gratuluję doskonałych wyników moim politolożkom: Mikro i Kayi - jesteście wielkie, dziewuchy! Przed Bałkanofilem też chylę czoło - podziwiać, podziwiać...! I Starej Znajomej również winszuję świetnie zdanych egzaminów i trzymam kciuki za powodzenie na następnych, które ją jeszcze czekają. Nic się nie bój - będzie dobrze. W końcu jesteś "solidną firmą" ;)

Wszystkim w ogóle dziękuję za wsparcie. Bardzo mi pomogliście, bo bez tych wszystkich podnoszących na duchu sms-ów chyba bym zwariowała. Kocham was!

Wyszłam wreszcie trochę z nory :)) Zaliczyłam już wieczór w pubie z Bałkanofilem i Starą Znajomą (zakończony głupawką na przystanku autobusowym - ludzie jak zwykle przyglądali nam się jak wariatom, he he...), z moimi politolożkami też udało się wreszcie poimprezować (i wymieszać piwo z likierem, a następnego dnia obudzić się z bólem głowy hi hi hi), Netkę odwiedziłyśmy z Ma Soeur (świetna studniówka - naprawdę!) i ogólnie się odstresowuję. Dziwnie mi tylko jakoś, bo po ostatnich dwóch tygodniach w szaleńczym tempie, czas nagle zwolnił, a mi się nigdzie nie spieszy... Szok...

Koniec z pesymizmem, koniec, koniec!

Powolutku jakoś leci...
Autor: dorothee
26 stycznia 2006, 15:00

No, już mi lepiej. Okazało się, że coś niecoś jednak potrafię i ktoś nawet może to docenić zatem ogólnie poprawił mi się nastrój, choć dalej się denerwuję i wiem, że ciągle jeszcze parę trudności jest przede mną. Ale "wszystko jest dla ludzi".

Na razie dwa egzaminy za mną. Wyniki dobre, rodzina dumna. Przypłaciłam to ostrą nerwicą, ale przynajmniej jak na razie się opłacało. Choć nikomu takiego wymiaru opłacalności nie życzę...

Jeszcze dwa egzaminy i zaliczenie i pierwszą połowę lutego poświęcam na lenistwo i imprezy. I chyba nie mogę się już tego doczekać, bo sesji i nauki mam po dziurki w nosie.

Wszyscy sobie o mnie przypomnieli jakoś... :))) Żartuję, przecież wiem, że wy zawsze o mnie pamiętacie ;) Rozdzwoniły się telefony po prostu wczoraj. Dużo propozycji imprezowych mam - przyjdę, a jakże, chętnie przyjmę każde zaproszenie :))) A na poważnie czuję, że muszę odreagować - i to porządnie ;)

Jestem spokojniejsza, dzięki Bogu. Choć to wcale nie oznacza, że fizycznie czuję się lepiej, bo ciągle boli mnie łeb. Ale już mi wszystko jedno, będzie dobrze, bo musi być dobrze. "Trzymaj się ramy, to się nie posramy" :))))))

Dziękuję bardzo za słowa pocieszenia od Bałkanofila. Gratuluję prymusie!

Ale sobie ze Starą Znajomą pogadałyśmy - godzinę wisiałam na telefonie ;) Wszystko dzięki "darmowym wieczorom". Ale wariatka ze mnie i tak. Nikomu nie przeszkadzało więc nie ma o czym mówić :)

Dużo tych uśmieszków nastawiałam :) :) :) :) Cieszę się po prostu bo z egzaminu dostałam.... uwaga, uwaga.... 5!!!!

No i jak tu się nie cieszyć? Już niedługo ferie... niedługo... wziąć się w garść, zagryźć zęby, wytrzymać, a potem już tylko zasłużony odpoczynek. I już!

Nie zasłużyłam
Autor: dorothee
20 stycznia 2006, 14:41

Ostatnio ubolewałam, że się nie mogę nawet rozpłakać? No i wykrakałam - stało się - kropla przelała czarę goryczy i się rozlało... A żeby się uspokoić popijam melisę. I to nie jest śmieszne..!

Niby nic takiego strasznego się nie stało, ale wystarczyło, żebym wybuchła. Tak czułam, że wreszcie nie wytrzymam i się złamię. No i się złamałam. Warto ufać przeczuciom.

Wszystko wzięło w łeb. Nakłapałam się, co to ja mam za wielkie plany. A mam, mam, owszem, tylko że wszystkie poszły się je....ać. Dzięki dzisiejszemu stchórzeniu przed zaliczeniem u Błękitnookiej mam dodatkową robotę na sesję, co pociągnie za sobą oczywiste braki w nauce na egzaminy i kolejne plany też wezmą w łeb. Mogę się pożegnać ze stypendium. Nawet nie chciałam go dla siebie tylko dla rodziców - chciałam ich trochę odciążyć. Ale się nie da. No nie da się i już. I ta bezsilność mnie dusi. Przydusiła dzisiaj i wydusiła napad histerii. Siedzę teraz sama w domu i nie mam się do kogo odezwać. Nie mogę nawet wysłać jednego sms-a, bo wydzwoniłam na raz całą kartę dopytując się o inny termin zaliczenia. Rodzicielka mnie zabije - dopiero co mi tę kartę kupiła. Chcę ją odciążać, a jak na razie tylko obciążam. Boże, czemu ja jestem taka beznadziejna???

Wykład z psychologii był dzisiaj o osobowościach. Słuchając o cechach osobowości paranoidalnej zastanawiałam się, czy nie słyszę przypadkiem o sobie. A teraz wiem, że zdecydowanie nie. Paranoik obwinia o niepowodzenie zawistne mu otoczenie, a ja obwiniam tylko i wyłącznie siebie. Ciekawe jaki to typ osobowości...? Choroba psychiczna może???

Wszystko wyszło jakoś tak źle, jakoś tak do niczego... Wściekła jestem na siebie, że się na dzisiaj nie przygotowałam, choć z drugiej strony znalazłabym parę usprawiedliwień: w weekend się nie przygotowywałam, bo miałam w poniedziałek dwa inne zaliczenia, potem na środę uczyłam się na jeszcze inne zaliczenie, zarywając przy okazji nockę we wtorek,w związku z czym w środę nie byłam zdolna do niczego oprócz snu, a wczoraj dosiedziałam wprawdzie do 2:00 w nocy, ale po pierwsze po w-fie, a po drugie z gorączką - jak nietrudno się domyślić, w głowie mi nic nie zostało. Rano też się nie wyrobiłam z nauką i oto cała historia. Biegałam tylko jak wariatka między domem a wydziałem i ilekroć podchodziłam do drzwi, stwierdzałam, że nie umiem. Owszem, mogłam próbować, ale nie zależało mi na tróji, ale na 4,5 które zwolniłoby mnie z egzaminu. Nie byłam na dodatek pewna, czy będzie jeszcze inny termin zaliczenia, nie było ze mną nikogo, kto zdawałby u Błękitnookiej - za to mnóstwo rozgadanych ludzi do jej kolegi z pokoju. Zdenerwowałam się i wyszłam.

A wszystkie autousprawiedliwienia obalam jednym prostym i zasadniczym zarzutem, że mogłam to zaliczyć wcześniej zamiast zostawiać sobie na ostatnią chwilę. I teraz dopiero wiem, co to są "życiowe przypadki".

No i niby nic takiego. Ale wyprowadziło mnie z równowagi. Kaya powiedziała mi potem przez telefon, że zawsze mogłam spróbować - cóż, w stanie takiej rozsypki wolałam nie.

Po co ja to w ogóle piszę? Chyba żebyście się przekonali, że faktycznie jestem beznadziejna.

Jestem przybita. Wizja ferii już mnie nawet nie podnosi na duchu, imprez, leniuchowania, wszystkiego co rozumiemy pod pojęciem relaksu. W końcu to działa tylko wtedy, gdy się na to zasługuje.