Najnowsze wpisy, strona 40


HISTORIA - HISTERIA :)
Autor: dorothee
06 marca 2005, 19:06

He, he, he ... chyba mam przewalone.... he he, ale może zacznę od tego, że piątek był równo zrąbany. Niby dzień, jak dzień, po raz kolejny siedzenie w szkole do 17:30, po raz kolejny bezsensowne czekanie przez godzinę na sekcję, a jednak...

Na francuskim zdenerwowana do granic możliwości Messalina wygłaszała mowę na temat francuskiej prasy kobiecej, natomiast równie zdenerwowana Konina produkowała się w związku z wartościami życiowymi, wyznawanymi przez młodych Francuzów. Niezwykle zajmujące, nieprawdaż? :)))) He he.... braki w zakresie słownictwa obcojęzycznego prowadzić mogą niekiedy do naprawdę zabawnych nieporozumień (byle nie do zgubnych): na tej zasadzie Messalina przyznała, że woli spać niż czytać gazety, natomiast najzagożalsza ateistka kraju - Konina - wyznała, że dla niej najważniejszy w życiu jest Bóg! hahahahahaha!

Zajęcia z bebrania się w glinie przebiegły standardowo pod znakiem menopauzy >:P Bałkanofil wyhodował nadzwyczajnych rozmiarów kanię ;) , natomiast Piroman musiał rzeźbić w glinie nawilżonej przez uczynnego kolegę za pomocą Coca - Coli. Na historii sztuki profesor Ząbek osiągnął najwyższy stopień belferskiej frustracji, gdy okazało się, że "lekcją zainteresowana jest jedna osoba"! Historia Czarnym Rycerzem upłynęła oczywiście pod znakiem obawy przed kolejnym przepytywankiem (bo trzeba wam wiedzieć, że pan profesor najchętniej pyta te osoby, które zdają historię na maturze - liczba przepytywań nieograniczona!). Co gorsza Czarny Rycerz przypomniał sobie o nas na jakieś półtora miesiąca przed maturą i postanowił rychło w czas zabrać się za naszą wiedzę. Wymyślił sobie drogi pan profesor, że zrobi nam, tzn. historycznym maturzystom, przepytywanie - gigant, w ten sposób sprawdzi  w czym jeszcze mamy braki, co trzeba by dodatkowo wytłumaczyć, może poleciłby jakieś książki, albo porozwiązywalibyśmy przykładowe arkusze. No jasne, nawet to logiczne, ale..... Czarny Rycerz zażyczył sobie, żeby osoby które zdają historię zostały w celu "sprawdzania stanu wiedzy" na następnej godzinie. Tak się złożyło, że rzeczonych osób było dwie (z sześciu, które zdają!). Cóż owe osoby zrobiły (w tym ja)? Wyszły na przerwę i już nie wróciły! hi hi hi...

Pan profesor był cokolwiek zdumiony (no po nas to się chyba tego nie spodziewał ha ha ha), ja natomiast musiałam z Messaliną (która wcześniej nawiała z historii), ukrywać się po górnych korytarzach (czekałyśmy na sekcję) z bijącym sercem, czy Czarny Rycerz nie poczuje ochoty na mały spacerek i gdzieś na nas nie wpadnie. Omal nie dostałyśmy zawału, gdy po naszym nieśmiałym wyłonieniu się na główny korytarz usłyszałyśmy na schodach chrząknięcie łudząco podobne do chrząknięcia pana profesora. Plan ucieczki obmyślony w ułamku sekundy zakładał zamknięcie się od środka w toalecie dla personelu, zanim zmierzający na naszą zgubę na górę osobnik dojrzy, gdzie się schowałyśmy. To oczywiście uczyniłyśmy, tłumiąc w biegu krzyk. Po chwili, z narażeniem życia wyjrzałam jednym okiem na korytarz i okazało się, że domniemany Rycerz, to nikt inny jak... mąż księgowej. Wypadłam z kibla nie bacząc na inne grożące nam niebezpieczeństwa ;) ale Messalina długo się jeszcze wahała, czy wyjść nie ufając moim oczom.

Gdy wreszcie opuściłyśmy przybytek Hygieji :)))) doszłyśmy do wniosku, że nie możemy reszty życia spędzić uwięzione na górnym korytarzu, więc przygotowane do ewentualnej ucieczki zaczęłyśmy się skradać po schodach (tych samych, którymi wchodził przed chwilą niedoszły oprawca). Schody znajdują się idealnie naprzeciw korytarza, w którym na zgubę uciekających uczniów, umieszczono salę historyczną. Zejście po nich było zatem niezwykle ryzykowne - przecież w każdej chwili z sali mógł wyłonić się Czarny Rycerz i jednym skutecznym cięciem miecza strącić na raz obie nasze saraceńskie głowy. Jakimś cudem znalazłyśmy się jednak na dole i pierwsze co zrobiłyśmy to skorzystałyśmy z wiedzy miejscowej chłopki - Szatniarki, która powiedziała nam, że Czarny Rycerz już dawno opuścił wały grodu. Zatem byłyśmy uratowane.

Nieobecność historyka rozbestwiła nas do tego stopnia, że już w chwilę później skorzystałyśmy z automatu z żarciem, po czym jego zakupioną zawartość spożyłyśmy z powrotem na górze, demonstracyjnie pokładając się na parapecie i głośno wyrażając swoje zadowolenie. ;)

Znerwicowanie, jakie udzieliło nam się, gdy wisiał nad nami miecz Czarnego Rycerza, musiało znaleźć jakieś ujście i znalazło. Pod wpływem ćwiczenia zwanego "kocim grzbietem", poczułyśmy w sobie z Messaliną drugą - kocią - naturę. Wobec czego zaczęłyśmy miauczeć, a kocie prychanie towarzyszyło nam w drodze do domu - prychałyśmy na ludzi, ale raczej tego nie słyszeli (zaznaczam to, żebyście nie pomyśleli, że do reszty zwariowałam).

Do z pewnością ciekawych incydentów piątku mogę zaliczyć jeszcze obserwowanie dwóch osobników płci męskiej, którzy pod szkołą spożywali alkohol i palili papierosy. Oczywiście nie byli to uczniowie - byli starsi. Nie odznaczali się również szczególną inteligencją (albo było im wszystko jedno), bo proceder ten uprawiali stojąc idealnie na wprost przeszklonych drzwi ewakuacyjnych (które, jak podejrzewam, działały jak weneckie lustra - my panów widziałyśmy, panowie nas bynajmniej). Drzwi z kolei znajdują się w korytarzu prowadzącym do "obiektów sportowych" ;), który na przeciwko ma całą ścianę luster. Tak więc mogłyśmy nie tylko obserwować panów patrząc bezpośrednio na drzwi, ale również za pośrednictwem lustra, które drzwi odbijało! Trzeba było widzieć przerażone miny panów, gdy w najmniej spodziewanym momencie z całej siły walnęłam w drzwi (sądziłam, że nie usłyszą, ale się zdziwiłam...).

W porównaniu z piątkiem, reszta weekendu upłynęła wyjątkowo nudno... Oczywiście nic nie zrobiłam, ale nie będę znowu zaczynać mojej starej śpiewki o tym, jak wszystko jest do kitu. Muszę wymyślić jakąś ściemę dla Czarnego Rycerza, bo jak na razie mam tak przewalone, że bajka.

W sumie, to dlaczego ja go nazywam Czarnym Rycerzem? Przecież on mi mentalnie bardziej przypomina Papkina!

Historia magistra vitae! Niech mi ktoś teraz powie, że historia nie uczy życia! :)))))))

J'en ai marre!
Autor: dorothee
03 marca 2005, 20:56

Brat pewnie zaraz wyrzuci mnie z pokoju, więc muszę się streszczać...

Bałkanofil stwierdził dzisiaj: "Nudno na tym blogu!" To ja już dawno wiem, ale w sumie nie obiecywałam, że będzie inaczej. Jak ma nie być nudno, jeżeli ja mam nudne życie, a poza tym nie chce mi się myśleć i wysilać, żeby te notki jakoś uatrakcyjniać.

Mam dość tych wszystkich złamasów z pewnej państwowoej instytucji!!!! Nie będę pisać dosłownie, bo mnie jeszcze ktoś sprzeda i co wtedy? Ale to, że mam dość jest faktem dosyć wymownym i wystarczy [brat poruszył się niespokojnie i sprawdził, co robię - mam 60 sekund na zakończenie notki ;) ]. Niech ktoś zatrzyma ten pociąg - ja wysiadam! ;)

Jutro znowu sobie posłucham w czym jeszcze jestem beznadziejna, dla odmiany na zajęciach z babrania się w glinie (której tak na marginesie brakuje ha ha ha). Dzień będzie długi, jak zwykle w piątek... Mózg mi chyba wyparuje na fakultetach z historii... O! ups! chciałam powiedzieć z WOS-u, ha ha, pan mi tego nie ma za złe prawda Panie Doktorze? Podsumowując - jutrzejszy dzień będzie do dupy!

Nauczyciele chyba powariowali!!!!! Same sprawdziany! Dzisiaj, na klasówce z polskiego myślałam, że mi ręka odpadnie. Ktoś tu ma chyba jakieś zaburzenia zdrowego rozsądku (i chyba to nie jestem ja...).

Echhhhhh.... Nawet nie macie pojęcia, jak mnie to irytuje, że na blogu muszę pisać o szkole!

Głowa mnie boli... idę spać ;) ha ha bardzo śmieszne.....

Tfu! Do czorta! Pękła mi aorta!
Autor: dorothee
27 lutego 2005, 17:40

Wracam, wracam, wracam z odmętów niepamięci. Musiałam się wreszcie zalogować w obawie przed usunięciem blogiszona przez portal :) Ostatnie dni przepełnione były po brzegi pracą. Dyplom - matura - dyplom - matura - francuski - matura - polski - polski - polski - francuski - matura...! Przyjdzie mi chyba zwariować! Tym bardziej, że pomimo moich usilnych starań, żeby wszystko wychodziło jak najlepiej, nikt nie jest ze mnie do końca zadowolony, począwszy od nauczycieli, przez rodziców, a skończywszy na mnie samej.

W sumie to chyba nie mam o czym pisać, bo albo musiałabym wymieniać, jakie prace domowe odrabiałam, albo uskarżać się na własną beznadziejność - dół! Niestety już dawno temu przestałam posiadać jakiekolwiek pozaszkolne życie towarzyskie, więc i na ten temat nie mogę nic napisać.

Dni w szkole upływają leniwie, choć szybko, pod znakiem głupawki i rozprężenia. Dizajner nie może wyjść z szoku, że na miesiąc przed przeglądem dyplomowym my, nie dość, że mamy doskonałe humory - wręcz tryskamy beztroską - to jeszcze nic nie robimy. To się nazywa niepoprawny optymizm!

Ostatnio zatęskniłam za plenerem w Suścu. Nie mam na myśli oczywiście pająków, skaczącego "boljera", obiadów dla "normalnych" i mieszkania pod dachem z drzwiczek od szafek. Tęsknię za panującą tam bezwarunkową beztroską. Nikt z nas w Suścu nie pomyślał ani przez moment o szkole, maturze i dyplomie, o studiach, egzaminach, nauce i to było piękne... Gdy tylko ten rok szkolny dobiegnie końca zaszyję się w jakiejś czarnej dziurze i nikt mnie nie znajdzie!

Kończę, bo jakoś nie mam weny do pisania dzisiaj. Wytłumaczę się jeszcze na koniec z tytułu notki - nie miałam po prostu na niego lepszego pomysłu ;)

.......
Autor: dorothee
09 lutego 2005, 20:40

Bałkanofil zwrócił mi dzisiaj uwagę, że nic nowego nie pojawia się na blogu, więc jestem! Mój nastrój niestety nie sprzyja szczególnej wesołości tej notki. Zapewne więc wesoła nie będzie, przede wszystkim chyba dlatego, że zima mi się totalnie sprzykrzyła (zwłaszcza po ostatnich mrozach) i chcę żeby jak najszybciej zaczęła się wiosna i temperatury były wreszcie dla ludzi (bądź co bądź istot stałocieplnych)! Miło mnie ostatnio zszokował fakt, że na dworze jest jeszcze jasno, gdy wychodzę ze szkoły. Miłe to zaskoczenie zapewne dlatego, że mam jakąś nie do końca uświadomioną nadzieję, że gdy dni będą dłuższe, ja będę więcej pracować. Tymczasem wysłuchałam dzisiaj dosyć nieprzyjemnego ubolewania ciała pedagogicznego nad stanem naszych prac dyplomowych, jak i stanem wiedzy, połączonego z odgrażaniem się - roztoczono przed nami wizję nie dopuszczenia do dyplomu, nie ukończenia szkoły bez możliwości powtórki roku, a także nie dopuszczenia do matury. Cóż nam, kochani, pozostaje? "Matura w rok"! Możemy już zacząć się zapisywać do liceum dla dorosłych ha ha ha! Śmieję się, ale prawdę powiedziawszy jest to śmiech przez łzy, bo doskonale zdaję sobie sprawę z grozy sytuacji i rozumiem, że mamy ogromnie mało czasu, mimo to po prostu nie potrafię się zabrać do jakiejś sensownej roboty! Dół! Tragedia! Kaplica!

W klasie oczywiście zamiast perturbacji przedmaturalnych - perturbacje towarzyskie. Aż huczy od plot, kto z kim się spotyka po studniówce, a kto kogo olał, kto jest w ciąży, a kto bierze ślub. Propos ślubu zostałam właśnie (wbrew swojej woli) mężatką. Organista oczywiście nie zrezygnował z dalszego odgrywania szopki z oświadczynami i doszedł do wniosku, że nasz urojony związek trzeba zalegalizować. Ceremonia miała odbyć się oczywiście na historii sztuki (ponownie ku zaskoczeniu i zdegustowaniu profesora Ząbka), dzięki Bogu w Organiście górę wzięła miłość dla nowego, belgijskiego zakupu pana profesora - jeepa. Tak więc do ceremonii nie doszło, co nie przeszkadza Właścicielowi Behemotów uznać ślub za odbyty, zwracać się do mnie "żono" i już planować rozwód. Dowiedziałam się nawet, że mamy wspólnego kochanka! ...lol...

Dzień dzisiejszy upłynął zdecydowanie pod znakiem całkowitej głupawki. Wyobrażam sobie, jaki stopień irytacji musiał osiągnąć Dizajner, gdy produkował się zaciekle, chcąc nas uświadomić, że nas obleje, my tymczasem śmialiśmy się w najlepsze z głupot sięgających zenitu z powodu wszechogarniającej nudy. W ogóle chyba nikt z nauczycieli nie ma już do nas cierpliwości. Nie przypominam sobie żebyśmy kiedykolwiek tak zbiorowo tę szkołę olewali (a przecież już różnie bywało)...

Bałkanofil stwierdził dzisiaj, że uwielbia poezję Przybosia ("Facet był genialny!"). Wobec tego podliżę się i zamieszczę jego wiersz:

Słowik

Skryty głośno w cierniach tarnin i malin

naglił noc - i mijała, i szlifował swój głos

i świst,

i wyciągał swój śpiew

w cienki włos. I wił tkliwiej i cieniej

twój złocisty lok koło ucha.

 

Słuchaj,

słuchaj - dalej:

przenoś, miła, słowika

ze słyszenia - w widzenie:

to skowronek, to świt.

Oto widzę jaśniejącą twoją brew.

 

I dotknęłaś rzęsami moich powiek.

 

Tchnąłem słowo -

odpowiedz.

 

Spojrzyj: słowik

na każdym czubku drzew

znika

podlatując w jednowymiarowość

i najdźwięczniej, i najbezimienniej -

w ciszę.

 

"Kocham" - słyszę.

Brrrr... jakież to sentymentalne... chyba się starzeję!

Oby do wiosny!
Autor: dorothee
01 lutego 2005, 19:48

Minęło trochę czasu od ostatniej notki... Trochę działo, trochę się nudziło, czyli standard. Upływa właśnie drugi dzień mojego powrotu do szkoły po feriach. Na razie jest w miarę spokojnie, choć jakiś gigantyczny wór roboty wisi gdzieś wysoko nad moją głową i zamierza spaść w najmniej oczekiwanym i pożądanym momencie. A co ja tymczasem palnuję, zamiast się zabrać do pracy? Ostatki! Doszliśmy dzisiaj wspólnymi siłami do wniosku, że trzeba by jakoś zamknąć tegoroczny karnawał - który w ogóle poczuliśmy dzięki studniówce - i zakręcić się wokół jakiejś rozrywki. Z Naczelną Siłą Gastronomiczną Kraju rozglądamy się bardzo uważnie :)

Skoro już jestem przy temacie studniówki, odnotować mogę pojawienie się dzisiaj zdjęcia klasowego wówczas zrobionego. Ha ha ha! - tak mogę skomentować wynik trwającej 20 minut sesji - wyszliśmy zabawnie (eufemizm roku!). Oczywiście pierwsze dokumentacje balu (niektórzy przynosili również zdjęcia prywatne) wzbudziły oczywiście zrozumiały wybuch emocji z przewagą podniecenia. Coraz bliżej jesteśmy również otrzymania filmu - już się zapadam pod ziemię (tym bardziej, że krążą plotki o istnieniu wersji "reżyserskiej" - bez montażu, bez cenzury!).

Posłuchaliśmy też sobie jako klasa bardzo budujących słów na temat naszej beznadziejnej sytuacji, nie rokującej szans na zdanie dyplomu, o lenistwie, olewactwie, maturze, braku wypracowań, ucieczkach ze sprawdzianów, "skandalicznej frekwencji" - nareszcie czuję, że żyję ha ha ha!

Tymczasem dbając o zdrowie psychiczne i dobry nastrój w obliczu przedłużającej się zimy postaram się zadbać o jakieś rozrywkowe zamknięcie karnawału. Życzę sobie powodzenia! .... nie dziękuję ;)