Najnowsze wpisy, strona 39


Why does it always rain on me...?
Autor: dorothee
21 kwietnia 2005, 10:48

Na blogu znowu przestój wobec czego pozwolę sobie zrelacjonować wydarzenia, które nastąpiły od ostatniego mego wpisu. A było ich sporo...

Przede wszystkim skończyłam szkołę i jestem wreszcie TECHNIKIEM - PLASTYKIEM (choć nie mogę jeszcze potwierdzić tego materialnie w postaci dyplomu, gdyż nie dostanę świadectwa dopóki nie oddam przeklętej obiegówki, a z tym nieprędko się wyrobię). Na czwartek i piątek zeszłego tygodnia przypadła nam obrona prac dyplomowych. Egzamin praktyczny (choć doprowadzał nas oczywiście do panicznego skrętu kiszek) okazał się fraszką. Wygląda to mniej więcej w ten sposób, że stoisz przed 7-osobową komisją egzaminacyjną ze swoją pracą z przedmiotu kierunkowego i z kilkoma pracami z rysunku i z malarstwa, komisja atakuje - ty się bronisz. W teorii brzmi strasznie, ale w praktyce niespodziewanie zostałam nawet pochwalona - i to przez osobę, po której w życiu bym się tego nie spodziewała! Jeżeli zdałeś - zapraszamy jutro, jeżeli nie zdałeś - poprawka w sierpniu, ewentualnie liceum dla dorosłych - tak czy siak: studia! au revoir! Na szczęście wszyscy zdali, dostałam 5 i pełna ufności w swoje siły (nie do końca słusznie) udałam się do domu.

Następnego dnia przewidziano egzamin teoretyczny - historia sztuki - brrrr...! Cała grupa od rana zakuwała zagadnienia dyplomowe. Na parapecie przed salą powstała niezła biblioteka - zeszyty, podręczniki, książki, kserówki latały wszędzie. Nikt nie był pewien swojej wiedzy, ale każdy liczył, że pójdzie dobrze, tak jak dnia poprzedniego. Można było sądzić, że się uda, w końcu komisja dużo podpowiadała - niestety postawiła oceny wprost proporcjonalne do tego podpowiadania, głównie 2 i 3... Buuu... :~( jaki wstyd... Wylosowałam zestaw 13 - "O! Trzynasty jest zawsze szczęśliwy!" - jestem w takim razie wyjątkiem od tej reguły, bo dla mnie okazał się wyjątkowo pechowy: trafiłam na wszystkie te pytania, z których byłam najsłabsza. Dodatkowo zjadły mnie nerwy i nie umiałam nawet skorzystać z najewidentniejszych podpowiedzi profesora. Ostatecznie nie mam chyba jednak na co narzekać, bo postawili mi 4 (!) - nie wiem tylko jakim cudem. Moja przesadna honorowość i przerost ambicji kazały mi przez cały weekend chodzić, jak struta w poczuciu, że nie zasłużyłam na tę ocenę - wiem, wiem, jestem nienormalna...

Dyplom poszedł nam mimo wszystko bardzo dobrze, więc w kilka osób wybraliśmy się oblewać. Przyjemnie spędziliśmy wieczór w pubie, który opuściliśmy żegnając się głośno: "Do zobaczenia w poniedziałek TECHNICY - PLASTYCY" - ku zgrozie i zdziwieniu innych gości lokalu. :)))

Początek następnego tygodnia nie obył się bez właściwego naszej szkole zamieszania. Tym razem dotyczyło ono wręczenia świadectw. Nie będę się tu rozpisywać na czym owe zamieszanie polegało, bo nie jest to szczególnie interesujące, wystarczy, że napiszę, iż pojawiło się chyba z tysiąc wersji, co i o której się tego dnia w szkole dzieje, a ostatecznie świadectw i tak nie dostaliśmy!

Euforię podyplomową skutecznie zgasiło rozpoczęcie matur ustnych. W naszej szkole na pierwszy ogień poszły osoby zdające rozszerzony angielski - w tym ja. Znowu nerwy sięgały zenitu, Walentynka częstowała tabletkami uspokajającymi, komisja nie mogła już podpowiadać, a ja znowu miałam pecha! Ponownie wylosowałam zestaw 13, tym razem jednak chyba bardziej zjadły mnie nerwy, bo dla odmiany z tych tematów byłam przygotowana. Wynik jest taki, że zdobyłam tylko 50% (wynik najniższy w grupie zdających rozszerzony) i w ogóle nie jestem z siebie zadowolona. Miałam też nowy powód do snucia się po domu i przeklinania losu, tym razem dlatego, że wynik był za niski (kolejny dowód na mój przerost ambicji).

Cóż... dziś natomiast już rozumiem, że jeżeli mogę mieć do kogoś pretensję, to tylko do siebie, a zamiast rozpaczać muszę się wziąć do roboty. Ustne matury poza tym o niczym nie przesądzają, bo nie są brane pod uwagę w rekrutacji na studia, wobec czego rację mają ci, którzy mi mówią, żebym się nie przejmowała. Za wszystkie słowa otuchy bardzo dziękuję :*

Na koniec dodam jeszcze, że rodzicielka wpycha we mnie tabletki uspokajające - wiedziałam, że to się kiedyś skończy na medykamentach ha ha ha!

.......zdycham......
Autor: dorothee
13 kwietnia 2005, 10:17

Bardzo nietypowa to dla mnie pora wpisu, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że mamy środę, ale korzystam z jedynej wolnej chwili od jakiś trzech tygodni (!). Dyplom dał mi się poważnie we znaki. Przy okazji okazało się, że znam siebie bardzo dobrze. Czy pamiętacie, że w którejś z notek snułam straszne profetyzmy, że wszystko zostawię sobie na ostatnią chwilę, będę siedzieć po nocach, frustrować się i marzyć choć o godzinie snu? Jak myślicie: miałam rację? Oczywiście, że miałam! Stało się dokładnie to, co przewidziałam - choć uważam, że nie do końca z mojej winy - i faktycznie ostatnie tygodnie były jednym wielkim, nie kończącym się pasmem zapieprzania. Napiętrzyło się problemów, żyć się odechciało, a co gorsza nie mogę jeszcze z ulgą powiedzieć, że mam to wszystko za sobą, bo obrona (brrr... aż ciarki przechodzą na samą myśl) dopiero przede mną (tzn. JUTRO!!!!!!).

Okazuję się również osobą o nieszczególnej odporności psychicznej, gdyż jestem całkowicie rozchwiana emocjonalnie: albo ryczę jak bóbr, albo dostaję głupawki. Może to brak snu, he he... Ale jak to mówią: raz kozie śmierć, wobec czego na jutrzejszą obronę zaczynam już czekać z utęsknieniem, żeby wreszcie mieć to za sobą!

Nie na długo zaznam spokoju, bo za tydzień zaczynają się matury ustne (nota bene nic się nie uczyłam - moja beztroska jest powalająca). Moje plany na razie ograniczają się jedynie do chęci porządnego uwalenia się - w końcu mi też się coś od życia należy.

Instytucja, którą każdy kiedyś musi skończyć, zdobyła wreszcie moją bezinteresowną nienawiść. CHCIELIŚCIE? - MACIE!!!

A teraz niestety muszę już kończyć, gdyż zew szkoły wzywa. Do zobaczenia - mam nadzieję W TYM życiu! ;) 

Dzień wagarowicza? Wiosna? Z której strony???...
Autor: dorothee
21 marca 2005, 20:12

Chyba nie jestem dyplomatką... przynajmniej ostatnio... kiedy trzeba się wszystkim podlizywać, bo dyplom, bo matura, bo szkoła elitarna, bo wyższy - pedagogiczny gatunek, to ja wszystkim po kolei podpadam. Bez przerwy spóźniam się na francuski i na matmę (żeby mi jeszcze zależało he he...), kłócę się z Czarnym Rycerzem, rzucam się w oczy Menopauzie (nie upilnowałam pożyczonej od niej skrzynki z narzędziami i jakiś "Lucjan" wszystkie podprowadził! - na szczęście jeszcze mnie z tym nie skojarzyła, może mnie nie sprzedacie...), strzelam fochy kadrze portierni i w ogóle kiedyś się doigram.

Dzisiaj na przykład pokłóciłam się z Janiną, bo nie chciała mi otworzyć szatni po przerwie, a kilku osób z klasy w ogóle nie chciała wypuścić ze szkoły (chyba już kiedyś pisałam, że szkoła jest regularnie zamykana na klucz? hahaha). Przecież jest zarządzenie, że po dzwonku do szatni nie wpuszczamy! Tylko byście uciekali! I jeszcze dzisiaj ten.... DZIEŃ WAGAROWICZA! Kobieto! Dopiero to do mnie dotarło, kiedy to powiedziałaś. No tak, faktycznie, dzisiaj pierwszy dzień wiosny, a ja grzecznie siedziałam, jak trusia na lekcjach i jeszcze mi się za to dostało! Ostatecznie pojawiła się Wielka Wspaniała i udzieliła nam błogosławieństwa: Która klasa? 6B? Tak, oni już skończyli lekcje, proszę wypuścić. Janinka zrobiła się nad wyraz uprzejma, ale zaraz za mną zatrzasnęła drzwi. Nie będzie mi się jedna z drugą panoszyć dopóki to JA mam klucz tego świętego przybytku! Ot, co!

Po raz kolejny podpadłam też Czarnemu Rycerzowi. W piątek chciałam wyjść na drzwi otwarte UMCS-u, bardzo mi zależało, więc Rodzicielka zgodziła się mnie zwolnić z ostatniej godziny (nota bene godziny wychowawczej). Niestety 45 min to jak zwykle za mało na ambicje rycersko - profesorskie pana profesora i historię postanowił kontynuować na godzinie wychowawczej. Ludzi jak zwykle była garstka, która na przerwie zaczęła dodatkowo maleć, wobec czego, w momencie gdy z Messaliną zdeklarowałyśmy chęć opuszczenia terenu szkoły (z resztą po przedstawieniu zwolnienia) Czarny Rycerz zakuł nas w dyby i stwierdził: Nie puszczę! Ktoś przecież musi na tej lekcji zostać! A jak przyjdzie pani dyrektor i zobaczy, że nikogo nie ma, to co ja jej powiem??? Ty mi z resztą uciekłaś /aluzja do pamiętnej ucieczki ze "sprawdzianu stanu wiedzy"/, nie pozwalam! Skoro pan psor tak ostro, to ja w płacz: Ale ja muszę wyjść, to tylko dzisiaj mogę załatwić! Rycerz - nic, twardy jak głaz: Nie pozwalam, nie uznam tego zwolnienia, nie usprawiedliwię. W tym miejscu było już za dużo na moje nerwy, więc powiedziałam głośno i dobitnie: TO NIECH MI PAN NIE USPRAWIEDLIWIA!!! po czym odwróciłam się i wyszłam z klasy. Czarny Rycerz był cokolwiek zdumiony, co wykorzystała nie mniej zdumiona Messalina i poszła w moje ślady, to jest opuściła pomieszczenie. Później dowiedziałam się, że ostatecznie Postrach Saracenów usprawiedliwił mi tę godzinę - 1 (!) godzinę. I było się o co kłócić?

To w sumie chyba lepiej, że wybrałam UMCS zamiast siedzenia w szkole. Co nieco się dowiedziałam odnośnie interesującego mnie kierunku, ale nie jest to jedyna zaleta mojej nieobecności. Przede wszystkim Organiście zebrało się na sentymenty i postanowił pochwalić się swoim "małżeństwem" ze mną przed Czarnym Rycerzem. Myślę, że w małżeństwo Rycerz nie uwierzył, ale z pewnością sądzi, że z Organistą tworzymy parę /łeeeee!/, w związku z czym obmyślam teraz dla "kochanego małżonka" jakąś "sympatyczną śmierć". Zaznaczę tylko, że Rycerzowi można wmówić wszystko: na plenerze był przekonany, że Messalina jest w stanie błogosławionym i to również sprawka Organisty. Zapraszam Messalinę do odbycia ze mną samosądu!

Klasa nie daje mi także żyć z powodu wypowiedzi Dizajnera, który widząc fotografie Starej Znajomej, przedstawiające mojego ryja, powiedział: No Dorota, ty masz fajne usta! Tylko przydałoby się, że był na nich jakiś błysk... Jeżeli nie lubisz błyszczyków, to można je poślinić! Oczywiście przemili koledzy nie byliby sobą, gdyby nie zrozumieli, że to ON może mi je poślinić!!! Fuuuuu, zaraz się zrzygam! Moje usta są teraz komentowane przy każdej możliwej okazji, zwłaszcza na malarstwie, wobec czego pan model, który nam pozuję patrzy na mnie jak na wariatkę, bo nic nie rozumie...

Ha ha ha, właśnie sobie przypomniałam, że jutro Czarny Rycerz nas wreszcie dopadnie, bo zarządził na jutro "sprawdzanie wiedzy"!!! Ha ha ha, żebym ja jeszcze coś umiała, ha ha ha!

Tymczasem wiosna nam dzisiaj nastała, ale tylko w kalendarzu, bo na dworze nadal mróz, wiatr łeb urywa, a do tego wszystkiego oczywiście się przeziębiłam, żeby dopełnić tradycji, która sprawia, że co roku jestem chora w same Święta Wielkanocne. Których tak na marginesie nie mogę się już doczekać, bo nie mogę już patrzeć na szkołę i czuję że zrobię coś na prawdę głupiego, jak się od niej na trochę nie odizoluję. Ale fajnie, znowu trzeba będzie z hipermarketu dźwigać jajka, znowu cały blok będzie jechał jajem, na stole w kuchni będą sobie w barwnikach pływały jajka, a w całym mieszkaniu będzie się unosił zapach jajek i chrzanu ze święconki. Kto nie lubi jajek, ten ma autentycznie przewalone ha ha!

Cóż, oby do świąt, oby do wiosny. BEZ ODBIORU.

Panta rhei - Lublin płynie!
Autor: dorothee
17 marca 2005, 21:09

Na początku ustosunkuję się do ostatniego komentarza Zenka i powiem, że ja plany na temat rozwodu snułam już przed ślubem, wszystko zależy zatem od "małżonka", który nota bene powiedział mi dzisiaj rano na francuskim, że mu mnie brakowało! Fuuuuu!!!

Co do samego francuskiego nie mogę już sobie pojeździć po Alicee po tym, jak postawiła mi szóstkę (!) za wypowiedź ustną. Może pomyślicie, że to z mojej strony fałszywa skromność, ale ja naprawdę byłam totalnie zaskoczona, bo dla mnie to się z żadnej strony nie nadawało na tak wysoką ocenę.

Przynajmniej francuski będę już miała z głowy, czego nie można powiedzieć o innych przedmiotach, na których sytuację oceny zwaliłam sobie niefortunnie na sam koniec roku. Ale dość już o ocenach, bo to strasznie nudne!

Mieliśmy dzisiaj drugi dzień prawdziwych roztopów! I wszystko wskazuje na to, że zima już nie wróci! Najwyższa pora, w końcu już za trzy dni początek kalendarzowej wiosny. Brudna woda po kostki (wiem, że użycie tego słowa jest ostatnio dla mnie ryzykowne, niemniej jednak go użyłam), stojąca w każdym zagłębieniu gruntu po prostu doprowadza mnie do szału, ale wszystko jestem w stanie znieść, byle już wreszcie było ciepło! Czekajmy wiosny zatem z utęsknieniem - może wreszcie zachce mi się żyć...

Nie wiem w sumie, o czym pisać (i chyba to widać he he) - nie chce was wszystkich na sam początek wiosny przygnębiać jakimś nudnym i żałosnym uskarżaniem się na przeklęty los ha ha, może więc lepiej przytoczę coś na poprawę humoru:

Siostra przeżyła dzisiaj ciekawą konfrontację z Sąsiadem. Siostra jest wysoka - Sąsiad jest niski. Siostrze niestety zdarzyło się pana nadepnąć.

Siostra: Przepraszam

Sąsiad: Nie szkodzi. Tylko niech mnie pani całkiem nie zadepcze, bo kapelusza szkoda.

Ha ha ha, Siostra mnie zabije!

Dziurawe szczęście
Autor: dorothee
07 marca 2005, 21:23

Ja mam dzisiaj po prostu jakiegoś cholernego pecha!!!! Przed chwilą chciałam zapisać długaśną notkę, tryskającą wręcz elokwencją i dowcipem na poZiomie ;) tymczasem ta cholera się nie zapisała!!!!!

Dzień zaczął mi się w ogóle "serowo-cebulowo", bo już same doznania tuż po moim przebudzeniu nie zwiastowały niczego dobrego. Bolała mnie głowa, miałam jakieś dziwne uczucie w gardle, a na dodatek rozważałam utworzenie na dywanie nowego stylowego haftu! Jakoś się pozbierałam, tylko po to żeby się wydać na pastwę porąbanej pogody, która po roztopach postanowiła uraczyć nas jednak dokładką zimy, wobec czego, wracając wieczorem do domu nie mogłam się połapać, pod którą zaspą kryje się chodnik, którym trzy godziny wcześniej szłam.

Nie pojmuję, jak to się dzieje, że w czasie intensywnych opadów śniegu każdy autobus może dotrzeć na przystanek tylko nie "czwórki". Co by sie nie działo, można być na 99,9% pewnym, że linia 44 nie dojedzie. Po 15 min bezowocnego czekania na przystanku na Autobus Zwany Pożądaniem, Stara Znajoma zaproponowała przemieścić się w przestrzeni za pomocą nóg. Niestety jak pech, to pech i skoro tylko uszłyśmy 200 metrów od przystanku, autobus najzwyczajniej w świecie się przytoczył. Jakby tego było mało był niemal pusty i wszyscy zmieścili się bez problemów, co zdarza się tak często, jak na niebie pojawia się kometa Haleya. Pozostałyśmy zatem same z problemem przebijania się przez zaspy po kolana, wśród zaspanych studentów i starszyzny plemienia AchTaDzisiejszaMłodzież. Na zatłoczonym przejściu zostałam przez członkinię plemienia upomniana, jak należy przechodzić przez jezdnię. Waląc na mnie ze straszną miną, niczym machina oblężnicza, kobieta cedziła przez zęby: "Prrrrrawą, prrrrrrawą..." Zapewne miała na myśli fakt, że idąc lewą stroną ulicy zmuszałam ją do podjęcia wysiłku ominięcia mnie. Cóż... po minie przemiłej pani spodziewałam się tylko ciosu w brzuch.

Lekcje sprawiały wrażenie nie kończącej się menopauzy - mam tu na myśli nastrój i pretensje belfrów. Alicee stwierdziła, że autobusem dało się bez problemu dotrzeć do szkoły na czas (co nam się, mimo szczerych chęci nie udało), piała z zachwytu nad poprawą w MPK, w końcu autobusy przyjechały punktualnie i to kilka na raz, więc "nawet miała wybór". Wdałam się też nieopatrznie w bezsensowną dyskusję z Dizajnerem, w której jak zwykle jego było na wierzchu, a mi udowodnił, że wszystko to moja wina, a w ogóle to pewnie mnie obleją. Byłam bliska strzelenia focha, ale szkoda aż tak się pogrążać na sam koniec szkoły. Oczywiście Dizajner wykorzystał tą okazję na publiczne ogłoszenie kilku kolejnych swoich zasług z tą swoją śmiesznie tajoną, fałszywą skromnością. Ten facet mnie po prostu rozwala!

Polski standardowo - Zięba wnerwiona, w klasie regres intelaktualny. Na wypadek gdybyśmy mieli za dużo wolnego czasu, dostaliśmy temat nowego wypracowania. Póki co mam już trzy zaległe do napisania - będzie czwarte. Przypomniano nam oczywiście o zbliżającym się terminie składania konspektów prezentacji na ustną z polskiego, próbowano mnie też po raz kolejny zmusić do wzięcia udziału w symulacji egzaminu ustnego z polaka. Obawiam się, że zostanę ostatecznie zmuszona, jeżeli nie znajdą się żadni ochotnicy. Wtedy to dopiero strzelę focha!

Popołudnie postanowiłam zatem wykorzystać na wizytę w biliotece w celu konspektu przygotowywania. Autobus oczywiście nie przyjechał i musiałam iść na piechotę, smagana po ryju śniegiem. Droga zajęła mi tyle czasu, że zamknięto mi bilioteczne xero, w związku z czym znowu nie odebrałam zamówienia i jak tak dalej pójdzie, to zapłacę karę. Złożyłam też nowe zamówienie, przez które się kompletnie spłukam, bo jeszcze tylko braku pieniędzy mi do tego wszystkiego potrzeba! :~(

Na dodatek jutro mam sprawdzian z historii sztuki, który będzie ogromny, a do którego jeszcze się w ogóle nie uczyłam, ponadto nie uzupełniłam zeszytu, więc dostanę koła. Perspektywa cudowna po prostu! Chyba lepiej  już skończę, bo pech podobno może być zaraźliwy.

Nie przypominam sobie tylko, żeby jakiś czarny kot przebiegł mi ostatnio drogę....???