Archiwum 21 kwietnia 2005


Why does it always rain on me...?
Autor: dorothee
21 kwietnia 2005, 10:48

Na blogu znowu przestój wobec czego pozwolę sobie zrelacjonować wydarzenia, które nastąpiły od ostatniego mego wpisu. A było ich sporo...

Przede wszystkim skończyłam szkołę i jestem wreszcie TECHNIKIEM - PLASTYKIEM (choć nie mogę jeszcze potwierdzić tego materialnie w postaci dyplomu, gdyż nie dostanę świadectwa dopóki nie oddam przeklętej obiegówki, a z tym nieprędko się wyrobię). Na czwartek i piątek zeszłego tygodnia przypadła nam obrona prac dyplomowych. Egzamin praktyczny (choć doprowadzał nas oczywiście do panicznego skrętu kiszek) okazał się fraszką. Wygląda to mniej więcej w ten sposób, że stoisz przed 7-osobową komisją egzaminacyjną ze swoją pracą z przedmiotu kierunkowego i z kilkoma pracami z rysunku i z malarstwa, komisja atakuje - ty się bronisz. W teorii brzmi strasznie, ale w praktyce niespodziewanie zostałam nawet pochwalona - i to przez osobę, po której w życiu bym się tego nie spodziewała! Jeżeli zdałeś - zapraszamy jutro, jeżeli nie zdałeś - poprawka w sierpniu, ewentualnie liceum dla dorosłych - tak czy siak: studia! au revoir! Na szczęście wszyscy zdali, dostałam 5 i pełna ufności w swoje siły (nie do końca słusznie) udałam się do domu.

Następnego dnia przewidziano egzamin teoretyczny - historia sztuki - brrrr...! Cała grupa od rana zakuwała zagadnienia dyplomowe. Na parapecie przed salą powstała niezła biblioteka - zeszyty, podręczniki, książki, kserówki latały wszędzie. Nikt nie był pewien swojej wiedzy, ale każdy liczył, że pójdzie dobrze, tak jak dnia poprzedniego. Można było sądzić, że się uda, w końcu komisja dużo podpowiadała - niestety postawiła oceny wprost proporcjonalne do tego podpowiadania, głównie 2 i 3... Buuu... :~( jaki wstyd... Wylosowałam zestaw 13 - "O! Trzynasty jest zawsze szczęśliwy!" - jestem w takim razie wyjątkiem od tej reguły, bo dla mnie okazał się wyjątkowo pechowy: trafiłam na wszystkie te pytania, z których byłam najsłabsza. Dodatkowo zjadły mnie nerwy i nie umiałam nawet skorzystać z najewidentniejszych podpowiedzi profesora. Ostatecznie nie mam chyba jednak na co narzekać, bo postawili mi 4 (!) - nie wiem tylko jakim cudem. Moja przesadna honorowość i przerost ambicji kazały mi przez cały weekend chodzić, jak struta w poczuciu, że nie zasłużyłam na tę ocenę - wiem, wiem, jestem nienormalna...

Dyplom poszedł nam mimo wszystko bardzo dobrze, więc w kilka osób wybraliśmy się oblewać. Przyjemnie spędziliśmy wieczór w pubie, który opuściliśmy żegnając się głośno: "Do zobaczenia w poniedziałek TECHNICY - PLASTYCY" - ku zgrozie i zdziwieniu innych gości lokalu. :)))

Początek następnego tygodnia nie obył się bez właściwego naszej szkole zamieszania. Tym razem dotyczyło ono wręczenia świadectw. Nie będę się tu rozpisywać na czym owe zamieszanie polegało, bo nie jest to szczególnie interesujące, wystarczy, że napiszę, iż pojawiło się chyba z tysiąc wersji, co i o której się tego dnia w szkole dzieje, a ostatecznie świadectw i tak nie dostaliśmy!

Euforię podyplomową skutecznie zgasiło rozpoczęcie matur ustnych. W naszej szkole na pierwszy ogień poszły osoby zdające rozszerzony angielski - w tym ja. Znowu nerwy sięgały zenitu, Walentynka częstowała tabletkami uspokajającymi, komisja nie mogła już podpowiadać, a ja znowu miałam pecha! Ponownie wylosowałam zestaw 13, tym razem jednak chyba bardziej zjadły mnie nerwy, bo dla odmiany z tych tematów byłam przygotowana. Wynik jest taki, że zdobyłam tylko 50% (wynik najniższy w grupie zdających rozszerzony) i w ogóle nie jestem z siebie zadowolona. Miałam też nowy powód do snucia się po domu i przeklinania losu, tym razem dlatego, że wynik był za niski (kolejny dowód na mój przerost ambicji).

Cóż... dziś natomiast już rozumiem, że jeżeli mogę mieć do kogoś pretensję, to tylko do siebie, a zamiast rozpaczać muszę się wziąć do roboty. Ustne matury poza tym o niczym nie przesądzają, bo nie są brane pod uwagę w rekrutacji na studia, wobec czego rację mają ci, którzy mi mówią, żebym się nie przejmowała. Za wszystkie słowa otuchy bardzo dziękuję :*

Na koniec dodam jeszcze, że rodzicielka wpycha we mnie tabletki uspokajające - wiedziałam, że to się kiedyś skończy na medykamentach ha ha ha!