23 października 2006, 12:47
Ekhm.....!
Młodość znowu się wyszumiała...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
Ekhm.....!
Młodość znowu się wyszumiała...
Jakoby też rok bez wiosny mieć chcieli,
Którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli.
Mądre słowa Jana Kochanowskiego. I świetne podsumowanie imprezy u Mikro sprzed tygodnia. Boże, przecież to tylko tydzień minął, a ja mam wrażenie jakby to był cały miesiąc. Tydzień był faktycznie paskudny pod względem nawału roboty i nagminnego braku snu, ale już tylko dzień do weekendu i mam nadzieję sobie to trochę odbić (chociaż trochę odespać, bo o prawdziwym leniuchowaniu nie ma mowy - znowu biblioteka zaprasza mnie w swoje średnio gościnne progi). Nawet nie chce mi się o tym myśleć. Przepotwornie boli mnie głowa i marzę o tym, żeby się wreszcie położyć spać (niestety marzenia ściętej głowy).
Ale faktem jest, że młodość musi się wyszumieć i faktycznie się wyszumiała. Wrzask był rzeczywiście nieprzeciętny, kiedy męska część imprezowiczów postanowiła tę urodziwszą, znaczy damską, skąpać w łazience. Pod pretekstem zdjęcia grupowego zwabili nadobne białogłowy do wanny ("...bo tak będzie ciekawiej..."), po czym, gdy tylko wszystkie się w niej znalazły (niektóre wsadzone do niej siłą, jak ja na ten przykład...), Lucjan odkręcił kurek i stało się dzieło zniszczenia (a raczej zmoczenia). Ostatecznie najgorzej ucierpiały Messalina i Blondie, a ich kąpielowa kaźń została skwapliwie udokumentowana fotograficznie. Ale ogólnie imprezę uważam za wybitnie udaną. Było dużo śmiechu, dużo zdjęć, bąbelkowe "Tango" :), oryginalne wizytówki, "Gumisie" i festiwal gospel :)), Schweppes ;)))) i "układ idealny - dwie dziewczyny + Kiełek" (choć to nie moje słowa ;] ). Było bardzo, bardzo, bardzo pozytywnie.
Dla mnie było tym ciekawiej, że powstała zabawna sytuacja: w jednym miejscu, w jednym czasie zebrali się moi starzy i nowi znajomi. "Angielski łącznik"? taak, coś w tym jest... :))))
Uuuua, strasznie mnie boli ta moja głowa. Idę ładować akumulatorki. Dobrej nocy.
No to pierwszy tydzień za nami. I nie powiem, żeby bilans przedstawiał się zachwycająco: jakieś 200 stron do przeczytania, konto biblioteczne nadal niedostępne, perspektywa stania w kolejce do dziekanatu i ogólnie atmosfera trochę marazmu, a trochę irytacji. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że mi się nie chce. I nie można już udawać, że mamy jeszcze wakacje, albo grać w kropki ;) Od jutra zaczynają się prawdziwe zajęcia.
Wkurza mnie strasznie, że nie mogę korzystać z wypożyczalni. Dostępność książek i tak jest ograniczona, a to tylko dodatkowe utrudnienie. Jestem więc skazana na łaskę właścicieli ksero, którym nie wszystko i nie zawsze chce się kserować, nie mówiąc już o tym ile to kosztuje. Niektóre pojedyncze egzemplarze zresztą trudno nawet dorwać na pięć minut. Wczoraj pół soboty spędziłam w czytelni i wyszłam z niej z dwa razy większą głową. Byłam zmęczona gorzej niż po biegach przełajowych na w-fie. Najgorsza jest świadomość, że to tylko kropla w morzu i tak naprawdę główny ciężar nauki na ten tydzień jeszcze przede mną. Brrrr...
Jakoś mi tak nijak... Mogłoby się wreszcie wydarzyć coś pozytywnego...
Zabawne: na wczorajszym wykładzie z historii najnowszej Polski musiałam przyswoić sobie więcej liczb, niż na wieczornym wykładzie z ekonomii :) A po cholerę mi wiedzieć, jaki odsetek ludności Polski Odrodzonej stanowiło drobnomieszczaństwo??? No dobrze, dobrze, zgadzam się, że jest to wiedza dość istotna, bo można z niej dużo wywnioskować, z tym że ja wolałabym jednak już gotowe wnioski. Jeżeli "program autorski" pana profesora nadal będzie obfitował wyłącznie w dane statystyczne, to ja nie wiem, jak ja to zdam.
W ogóle w tym semestrze dużo wykładów mam z sędziwymi profesorami. Profesor Prawda na przykład krzywi się przeokropnie, gdy mówi, co drugie zdanie kończy: "...prawda...?", a swoje odwieczne notatki uważa za jedynie obowiązujące i doskonałe. Natomiast profesor Cnota wygląda poczciwie, ale w tej owczej skórze kryje się szowinistyczny wilk, akcentujący tę swoją ukrytą naturę za pomocą niewybrednych żartów na temat płci pięknej, wypowiadanych z obleśnym uśmieszkiem na twarzy. Na szczęście część wykładów i zajęć prowadzą ludzie w tak zwanym "średnim wieku", albo wręcz w ogóle młodzi, którzy jako tako umieją mnie zainteresować tym, co mówią, bo inaczej przyszłoby umrzeć z nudów. Tak, tak, przedmioty w tym semestrze nie są za bardzo porywające. Za to nauki będzie na koniec od cholery... Mój optymizm ulatnia się do atmosfery... ;)
Ale na szczęście dbamy o swoje dobre samopoczucie i ładowanie akumulatorków dobrego humoru - wczoraj, po wykładzie, wyskoczyliśmy w parę osób na piwo i przyznaję, że było bardzo miło, mimo defraudacji pieniędzy na legitymacje, xero, ubezpieczenia i jeszcze parę rzeczy... ;) Wprawdzie damska część naszego grona wpadła w słowotok, co gorsza na zupełnie babskie tematy, ale część męska dzielnie słuchała, nie dając nawet po sobie poznać, że się nudzi, ba, nawet dzielnie okazując uprzejme zainteresowanie :) W imieniu płci pięknej dziękuję za zrozumienie :))
Za godzinę mam angielski - ble, na samą myśl ogarnia mnie nuda... Ale dam radę! Muszę.
No i zaczęło się. Myślałam, że w tym roku, jako że już rok za mną, wszystkie zawirowania organizacyjne przyjmę ze stoickim spokojem, ale po raz kolejny okazało się, że nie umiem się jednak nie przejmować. Wkurzyłam się jak zwykle, bo do dziekanatu dostać się nie można, z biblioteki mogę zacząć korzystać dopiero za dwa tygodnie, a książki są przecież potrzebne na teraz, wszędzie kilometrowe kolejki i dowiedziałam się na dodatek, że muszę wymienić legitymację, bo wzór się zmienił (zastanawiam się, co było nie tak ze starym, bo mi osobiście odpowiadał) - co niesie ze sobą oczywiście kolejny wydatek. Oczywiście nie dostanę nowej legitymacji, jeżeli nie zapłacę DOBROWOLNEGO ubezpieczenia! Ale nie mogę go zapłacić teraz, bo dziekanat przyjmuje wpłaty dopiero od przyszłego tygodnia. A myślałam, że wszystko sobie szybko załatwię i będę miała spokój - ale nic z tego!
Tak więc nie mam indeksu, legitymacji, ani konta bibliotecznego, ale staram się nie tracić optymizmu. Choć to trudne, zważywszy na fakt, że wszyscy wokół zgodnie stwierdzili: "Już mi się nie chce studiować!" - chyba jeszcze nigdy nie byliśmy tak zgodni... Stąd mój pobłażliwy wzrok, gdy rozmawiam z Messaliną i widzę jej entuzjazm i zapał, przykryty trochę przez jedno wielkie pytanie: "Boże, co to będzie???", ale mimo to jednak widoczny. Messalino, nie trać zapału! Trzymam kciuki!
Choć przyznać muszę, że spadło na mnie niespodziewane szczęście, jakim jest brak w-fu. Jak zwykle przyjęłam to z właściwym mi sceptycyzmem, bo w programie studiów zajęcia sportowe były rozpisane na cztery semestry, ale nie przeszkodziło mi to ucieszyć się z faktu, że nie zobaczę już Mariana, przynajmniej w tym semestrze. Nie ma w planie - więc nie ma w ogóle! Nie narzekam.
Tylko czemu dzień taki szary? Wszystko wydaje się jakieś smutniejsze. I uśmiech jakoś trudniej przychodzi...