Archiwum wrzesień 2006, strona 1


Uffff... zdałam
Autor: dorothee
12 września 2006, 18:15

Uffff.... No i jak zwykle nie było się czego bać. Zdałam. :) Taaaaa... niestety moim wielkim problemem jest kompletny brak wiary w siebie, który napada mnie zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Ale poradziłam sobie i to jest w tym momencie najważniejsze.

Właściwie jeżeli mam być szczera to nie wszystko poszło idealnie, a parkowanie rówoległe nie wyszło mi w ogóle, ale facet przymknął oko, a ja na tym skorzystałam i mogę wreszcie powiedzieć: skończyłam ten walony kurs! W najlepszym momencie, bo już mi się sprzykrzył kompletnie. Pewnie przed samym egzaminem państwowym trafię do nich na doszkalanie. Ale nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość.

Tymczasem się obijam i czekam na piątkową imprezę u Blondie. Korzystam z wakacji. Życie jest piękne. Jednak jest.

Będzie, co ma być
Autor: dorothee
11 września 2006, 12:47

No i nadeszła chwila prawdy. Za godzinę jadę na egzamin (na razie wewnętrzny) i wreszcie się okaże, ile tak naprawdę umiem. Czuję, że mogę sobie nie poradzić i w niczym mi to niestety nie pomaga. No i wszystko teraz zależy tylko ode mnie, a ja bardzo nie lubię sytuacji, w których wszystko zależy tylko ode mnie. Ale zobaczymy, jak to będzie... Que sera, sera.

Nic zresztą głośno nie mówię odkąd Ma Soeur naskoczyła na mnie, że już nie może słuchać jak gadam w kółko o tym prawie jazdy. Chyba ma rację, czasem za bardzo się nakręcam.

Wczorajsze niespodziewane spotkanie na mieście mile mnie nastroiło. Może jednak ktoś jeszcze o mnie pamięta? :)

Pozdrawiam wszystkich uczestników "kampanii wrześniowej" i życzę powodzenia na egzaminach! Trzymam kciuki!

I znowu fatalnie
Autor: dorothee
05 września 2006, 15:22

Jestem wykończona. To połowa dnia dopiero, ale ja już padam na pysk, a to dlatego, że wstałam dzisiaj bardzo wcześnie, w nogach mam dużo kilometrów (a to tylko z własnej głupoty) i ogólnie, czego się dzisiaj nie dotknę, to spapram. Po dzisiejszej jeździe - ostatniej już - jestem kompletnie załamana, bo wcale nie jestem pewna, czy mi się uda w ogóle zdać chociaż egzamin wewnętrzny. Prawie rozjechałam kobietę na przejściu, bo się zagapiłam, jakbym dopiero pierwszy raz jechała samochodem, wobec czego jestem przerażona samą sobą. Czułam się zresztą jak skończona idiotka - nic mi nie wychodziło. Instruktor jakiś nie w sosie, bynajmniej się moją męką psychiczną nie przejmował, kiedy w ogóle się odzywał, to tylko po to, żeby mi wytknąć, że coś zrobiłam źle, albo żeby mnie postraszyć, że nie zdam egzaminu. Jeździłam na dodatek najgorszym samochodem - po kilku stłuczkach - kierownica jakby nie reagowała, na pedałach były koszmarne luzy, drążek skrzyni biegów chwiał się na boki na zakrętach, drzwi się nie domykały, a niektóre światła działały dopiero, gdy się przywaliło w reflektor. Nietrudno się domyślić, że czułam się średnio komfortowo. A właściwie całkiem niekomfortowo. Dodatkowo dobić po prostu może dzisiejsza pogoda: wichura, ulewa, ciemno jak w grobie. Nie tak powinien wyglądać początek września. To zdecydowanie nie jest dobry dzień.

Jedyne pozytywy w dniu dzisiejszym to zdana teoria (bezbłędnie) i to, że mogłam pomóc moim znajomym. I chyba się udało, przynajmniej na razie strony są usatysfakcjonowane. I oby tak już pozostało, bo ewentualne reklamacje napłyną do mnie niestety ;)

W sumie do północy jeszcze daleko. Mam jeszcze kilka godzin na to, żeby zdarzyło się coś dobrego. Ale humor mi się już chyba nie poprawi. To chyba naprawdę będzie zły dzień...

Męczyć mnie swoją drogą zaczyna ta mozaika dobrych i złych dni. Kiedy jednego dnia zaczynam wreszcie nabierać trochę optymizmu, już następnego wszystko idzie tak źle, że cały dobry nastrój schodzi ze mnie jak powietrze z dętki. Dlaczego, kiedy już zaczynam nieśmiało wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze, coś zawsze musi tę moją wiarę zrównać z ziemią?

Jak to jest, że kiedy byłam w połowie kursu szło mi lepiej niż u jego końca? Przecież to właśnie teraz najbardziej wszystko powinno być bez zarzutu! A nie jest. Zaczynam chyba powoli odczuwać w związku z tym frustrację, a jak wiadomo frustracja w niczym nie pomaga, a wręcz szkodzi. Dlatego właśnie już kompletnie nie wiem, jak to będzie... No nie wiem po prostu!

... na wariata?
Autor: dorothee
04 września 2006, 20:30

Instruktor poradził mi dziś nie zwlekać dłużej i zdać wreszcie teorię (taaa.. wreszcie by się przydało): "Radziłbym ci jednak jutro przyjść i spróbować zdać na wariata". Musiałam się z nim w myślach zgodzić, ale w żadnym wypadku nie mogę zaakceptować robienia czegokolwiek "na wariata" (w końcu Perfekcjonistka to moje drugie imię). Dlatego też od paru godzin ślepiam w ekran i rozwiązuję testy. Po rozwiązaniu 400 pytań moja cierpliwość spadła do zera, więc uznałam, że to najlepszy moment na przerwę. Więc jestem.

W skupieniu zresztą nie pomaga mi za szczególnie wizyta rodzinki (konkretniej Babuleńki i siostry ciotecznej). Nieoczekiwanie zrobiło się gwarno, dyskutuje się, rzecz jasna, z ożywieniem nowe pomysły Romana G., zwłaszcza - gorący temat - pomysł wprowadzenia mundurków. Słysząc te rewelacje dochodzę do wniosku, że skończyłam szkołę w idealnym momencie. Idealnym dla mnie, rzecz jasna. :)

Ale nie powiem, jest przyjemnie. Bo ja generalnie lubię spontaniczne wizyty - no chyba, że jestem w pieleszach, z niewyjściowym ryjem, z włosem w nieładzie i ogólnie jak psu z gardła wyjęta. Żeby się zanadto nie pogrążać powiem, że stan taki zdarza mi się niezwykle rzadko ;)

Ogólnie udał mi się ten dzień. Raz na wozie, raz pod wozem - jak mówią... Nawet panu R. łaskawie wybaczyłam to, że jest bubkiem i sprowadził mnie do pozimu podłogi. Poza tym niezawodna porada Messaliny pomogła mi się nie zestresować (ha ha, piesek!). No. Chyba jestem zwyczajnie usatysfakcjonowana. Dobrze by było, gdyby dobra passa przeciągnęła się również na jutrzejszy dzień. Byłoby bardzo dobrze.

Do zobaczenia.

Przyjemny dzionek
Autor: dorothee
03 września 2006, 20:47

No! To chyba mogę wreszcie powiedzieć, że się spisałam. No bo chyba się spisałam??? W sumie dopiero się okaże, ale cieszę się, że w ogóle udało mi się coś zdziałać. Ale pożyjemy - zobaczymy... Jak nic z tego nie wyjdzie, to dopiero będzie "kurza dupa" i wtedy dopiero będzie ciekawie. Może nie doznam trwałego uszczerbku na zdrowiu... Oby :)

Wszystko powoli, bardzo powoli wraca do normy. Spuszczam z tonu. Może mi jakoś przejdzie ten dziwny stan. W końcu prędzej czy później coś musi mnie z niego wyrwać. Oby to tylko było coś pozytywnego.

Dzisiaj z Messaliną zeszłyśmy podeszwy na mieście. Ale było przyjemnie. Bardzo sobie cenię chwile leniwych przechadzek, kiedy mogę się odprężyć, pogadać, poradzić się i trochę pośmiać. A wieczór był wyjątkowo spokojny i ciepły. W parku widziałyśmy pokazy plenerowe sztuk walki (i parę znajomych osób przy okazji) - nawet interesujące... intrygujące... inspirujące... :) Rozbawiła mnie kilkuletnia dziewczynka, siedząca z rodzicami w rzędzie przed nami. Kiedy mamusia była zajęta robieniem zdjęć, a tatuś - pokazem, mała umazała się od góry do dołu jogurtem i wszystkim dumnie prezentowała swoje nowe - jogurtowe - wcielenie i duże, mleczne "wąsy". Miała bardzo bystre oczy, spryciara. Urodzony talent komediowy. Gdy mamusia wróciła spod sceny i zobaczyła swoje umazane dziecko i rechotającego męża, zawołała tylko: "Jezus Maria!" i pospieszyła czyścić swą latorośl.

No proszę, dzieci - kiedy chcą - potrafią być urocze. Zwłaszcza kiedy śpią... :)

Ha, ha, ha! Messalina ma ciekawy sposób uczenia facetów, jak być dżentelmenami. Po prostu wołając dziarsko: "Dziękuję!" wpycha im się w drzwiach przed nos! :)))

Jakoś mi się błogo zrobiło... Pierwszy raz od dłuższego czasu... Idę więc pilnować, by ten stan mnie za szybko nie opuścił.

Even the stars look brighter tonight
Nothing's impossible
I still believe in love at first sight
Nothing's impossible

Do zobaczenia.