Archiwum 28 marca 2006


Perypetie komórkowe
Autor: dorothee
28 marca 2006, 10:04

To trzeba mieć fart! Już myśleliśmy, że długo wyczekiwany przez Ma Soeur telefon, którego się wreszcie doczekała jako prezentu na 18-tkę, przepadł. W piątek okazało się, że dopiero był w plecaku, a tu nagle go nie ma. Złodziej! - nie nasuwało się żadne inne rozwiązanie, mimo że Ma Soeur nie spuszczała swoich rzeczy z oka. Ale hala sportowa, zawody, doping, zamieszanie, transparenty, dużo ludzi... A złodzieje są sprytni. Chociaż ten scenariusz wydał nam się nieprawdopodobny (zwłaszcza, że pieniądze pozostały nietknięte), innego nie było (no chyba, że telefon się zdematerializował i przeniósł do innego wymiaru...) i musiałyśmy wreszcie zaakceptować kradzież. Aż tu nagle telefon się znalazł - ale nie u Ma Soeur, ale u pewnego osobnika z jej szkoły. Okazało się, że telefon wypadł z kieszeni plecaka (to jest dopiero niewiarygodne!), a osobnik ów znalazł go na podłodze (musiał być jednak nieźle zakamuflowany, skoro Ma Soeur go nie zauważyła - a łachudra zawsze znajdzie) i nie miał bynajmniej zamiaru go oddawać. W planach miał sam go najpierw trochę poużywać, a potem go sprzedać (znalazł już nawet chętnego na zakup). I może jego plan by się powiódł, gdyby się tym głośno nie pochwalił. Wieść gminna o znalezieniu jakiegoś telefonu dotarła do Ma Soeur, a potem nastąpiła dzielna akcja odbijania go z rąk złodzieja (bo przecież przywłaszczenie to też kradzież). Mała awanturka, argument: "Znalezione - nie kradzione" (odparty: "Takie rzeczy możesz sobie mówić o długopisie!"), sprawdzanie numerów seryjnych i na koniec bezczelna prośba o znaleźne. Ostatecznie telefon wrócił, a Ma Soeur ma nauczkę na całe życie. I szczęście w nieszczęściu.