Archiwum listopad 2006, strona 1


Dwadzieścia lat minęło...
Autor: dorothee
06 listopada 2006, 12:34

No i mam 20 lat! Ależ ze mnie sędziwa staruszka. :)

Muszę przyznać, że w pewnym momencie nie chciałam, żeby nadszedł dzień moich urodzin. W końcu 20 lat to wiek zobowiązujący: trzeba być wreszcie dorosłym i poważnym, ponosić samodzielnie odpowiedzialność za swoje czyny i pogodzić się z tym, że już nikt nie będzie decydował za mnie (a odpowiedzialność za wybór czasem przecież wygodnie zrzucić na kogoś innego - w razie niepowodzenia to będzie jego błąd...). Chciałabym być zawsze dzieckiem - dzieciom jest łatwiej. Ostatnio coraz częściej to odczuwam... Ale nie da się! Na szczęście Mikro i Blondie znalazły sposób na to, jak mi przypominać o tym, by nie zatracić nigdy w sobie radości i niewinności dziecka ;) Sposób ów wisi już sobie u mnie dumnie na ścianie i poprawia mi nastrój, ilekroć na niego spojrzę. :))

Dziewczyny nie dały mi się też "dżumić" w domu w swoje urodziny (istotnie, z powodu czynników ode mnie niezależnych, nie planowałam żadnej imprezy...) i zorganizowały mi imprezę - niespodziankę, w stałym gronie imprezowym. Było bardzo, baaardzo miło i myślę, że nie mogłam dostać lepszego prezentu :) Dziękuję! :*

Warto było się przebić przez zaspy śniegu :)

A tego istotnie przez cały dzień spadło całkiem sporo, jakby specjalnie mi na złość. Ma Soeur, która w każdej sytuacji potrafi znaleźć pozytywy, stwierdziła: "Ciesz się - masz niepowtarzalną okazję obchodzić urodziny w zimie!". Podejście wielce prawidłowe.

I jakby odwrotnie do moich obaw o wchodzenie w dorosłość, poczuliśmy chyba wszyscy w sobie coś z dziecka (może to ten śnieg tak na ludzi działa) - był "Twister firankowy" :))) (niepowtarzalny, bo samodzielnie narysowany), kalambury (w tym prześciganie się na coraz trudniejsze i złośliwsze hasła dla przeciwników), dużo śmiechu, sesja fotograficzna, ciasto mojej Rodzicielki (tym razem w brzuchach, a nie na twarzach ;] ), a na koniec bitwa na śnieżki. Baterie dobrego humoru naładowane na cały tydzień!

Wszystkim bardzo, bardzo, baardzo dziękuję za życzenia, za pamięć i za upominki (choć jak zwykle powtórzę moje sakramentalne - nie trzeba było! - bo naprawdę nie trzeba było!).

Dziwne... Czuję się jakby lada moment miały być święta... (zgadzam się tu z Messaliną, która pierwsza zwróciła na to uwagę). Ten śnieg, beztroski weekend, wieczorne wyjście, jakby na sylwestra conajmniej :))), przypruszone śniegiem choinki i jeszcze mojej Rodzicielce zachciało się piec wczoraj piernik! Miałam wrażenie, że zaraz zacznie lepić uszka do barszczu, a do drzwi zapukają kolędnicy. :) Ach... chciałabym, żeby już były święta...

To był udany weekend. :)

:)
Autor: dorothee
02 listopada 2006, 18:28

Mamusia zapakowała koszyczek dla babci, woła Czerwonego Kapturka i mówi:

- Kapturku, weź rowerek i zawieź ten koszyczek babci.

Czerwony Kapturek wsiada na rowerek i ochoczo pedałuje do babci. Jedzie przez las, aż tu nagle zza krzaków wyskakuje wilk, zrzuca Kapturka z rowerka i rozwala rowerek w drzazgi. Widząc to niedźwiedź dopada wilka, łapie go za gardło i ryczy:

- No no! Wilku! W tej chwili naprawiaj rowerek Czerwonego Kapturka i znikaj, bo ci połamię wszystkie kości!

Wilk naprawił szybko rowerek i Kapturek mogła jechać dalej. Następnego dnia mamusia znowu daje Czerwonemu Kapturkowi koszyczek dla babci. Kapturek wsiada na rowerek, ale w lesie zwalnia wypatrując wilka. Ale po wilku ani widu, ani słychu. Kapturek bez problemu dojechała do babci, wchodzi i mówi:

- Babciu! Jakie ty masz duże uszy!

- To żeby cię lepiej słyszeć, wnusiu.

- A jakie ty masz duże zęby!

- To żeby mi było łatwiej zjeść te pyszności, które mi przywiozłaś.

- Ojej! A jakie ty masz czerwone oczy!

- To od spawania tego pieprzonego rowerka!!

Łaska łaskawcy
Autor: dorothee
01 listopada 2006, 17:10

No proszę, wystarczy wszystko kompletnie olać, żeby samo zaczęło się pomyślnie układać. Pan Dziekan - łaskawca - ustalił jednak na jutro godziny dziekańskie, które wprawdzie zwolnią mnie tylko z lektoratu rano, ale to już dużo, zwłaszcza, że popołudniowe zajęcia z historii odwołaliśmy jeszcze w tamtym tygodniu, a wykład najprawdopodobniej oleję, bo polega i tak w dużej mierze tylko na przepisywaniu podręcznika pana profesora, który posiadam, a więc wiele nie stracę. Wygląda więc na to, że jeszcze dzień posiedzę w domu. :)

A dzisiaj jestem już wykończona. Zrobiłam dużo kilometrów, do tego w deszczu i nie chce mi się teraz nawet dużym palcem u stopy ruszyć. Ale dzielnie walczę ze sobą, sidzę i od kilku godzin robię notatki. Będę przynajmniej miała po długim weekendzie czyste sumienie, że coś zrobiłam (choć większość czasu zwyczajnie przespałam). Myślę, że potrzeba mi było trochę odpoczynku i dystansu. Zobaczymy, co to da.

Hmmm... no to do zobaczenia w piątek :)