Archiwum 13 stycznia 2006


Zdecydowanie piątek 13-tego...
Autor: dorothee
13 stycznia 2006, 18:46

Właśnie się dowiedziałam, że mojemu bratu ukradli komórkę. Zaczepili go na ulicy, zabrali telefon - nic wielkiego, stary, odziedziczony po Ma Soeur (ona dostała od rodziców nowy na osiemnastkę), niemniej jednak telefon, a brat nie zdążył się nim nawet nacieszyć - tydzień zaledwie był w jego posiadaniu. I matka z synem znowu nie ma kontaktu ;) No! Nie pora na żarty. A z tym pechem dzisiaj coś zdecydowanie jest na rzeczy.

Zdenerwowałam się naprawdę. Bratu dzięki Bogu nic się nie stało, ale sam się teraz obwinia, że nic nie zrobił. Normalna reakcja ofiary. Boże, co się dzieje w tym mieście. Chyba wypadnie niedługo przestać wychodzić na ulice. Wytrąciło mnie to z równowagi, aż się trzęsę.

"...urwa" no! Żeby mu ręka uschła, palantowi. Rzygać mi się chce na takich jak on. Chcę teraz bardzo mocno wierzyć w to, że istnieje sprawiedliwość - jeżeli nie na tym, to na tamtym świecie.

Piątek 13-tego
Autor: dorothee
13 stycznia 2006, 17:12

Piątek 13-tego po prostu. Dzień chałowy i już. Plany się posypały, same nieprzyjemności tylko, jakiś pech po prostu.

Może trochę demonizuję za bardzo, ale w jakieś takie przygnębienie mnie wprowadził ten dzień dzisiejszy. Rano zaspałam, więc musiałam jak wariatka lecieć na uczelnię, żeby się nie spóźnić. Plan wcześniejszego zaliczenia wstępu i zabrania się potem na spokojnie za co innego też wziął w łeb. Na zajęciach ze wstępu z kolei jak zwykle podzieliła nas Błękitnooka na grupy i kazała każdej referować inny fragment rozdziału z podręcznika. Nic nie umiałam, to co miałam powiedzieć przeczytałam byle jak, a potem dukając niemiłosiernie i beznamiętnie, próbowałam coś jednak przekazać. Męki moje i swoje ukróciła pani magister przerywając mi: "Ale strasznie nas pani męczy" na co odpowiedziałam, że "sama też się męczę" i głos mi odebrano. Już i tak było mi wszystko jedno. Oby na zaliczeniu nie było podobnie. Już ja o to zadbam, żeby nie było.

Łeb mnie boli, brzuch mnie boli i czuję się jakaś taka zmięta. Zakuwałam przez cały dzień jak szalona, licząc na to zaliczenie. Okazało się, że nie umiem wystarczająco dużo - nie chciałam nawet tego sprawdzać empirycznie, od razu zdecydowałam się na inny dzień.

Indeks dzisiaj wypełniałam. Dziwne to to...

Sesja, ta zmora, spać mi nie daje. Właściwie dosłownie, bo jadę dzień w dzień na kawie - tyle, że efekt tego marny: ani się nie wyśpię, ani nic nie umiem, z dnia na dzień tylko coraz gorzej zmęczona. Błędne koło.

Wyśpię się może dzisiaj, to mi się humor poprawi. Albo się czekolady najjem - też pomaga.

Pierwszy raz dzisiaj widziałam robotnika w roboczym ubraniu, poplamionym farbą i tynkiem, który blisko wieczornego fajrantu wychodził ze sklepu spożywczego i w foliowej siatce nie miał butelki jakiegoś trunku a.... kawę i cukier (?!). Może ja jestem jakaś uprzedzona, albo myślę stereotypowo (co jest właściwością każdego człowieka - ci, którzy sądzą, że ich to nie dotyczy po prostu są nieświadomi tego, że dotyczy jak najbardziej), ale niebywały to był widok.

Na wykładzie z psychologii posłyszałam dziś, że w którejś z kultur azjatyckich pojawił się nowy zwyczaj (a właściwie norma prawna co dziwniejsze): wystarczy, że mąż wyśle żonie trzy sms-y z rzędu z formułką: "Nie chcę, żebyś była dłużej moją żoną" - i jest rozwiedziony! Co śmieszniejsze - w świetle prawa. No, Robert, numer mojej komórki chyba znasz?

Kaya kazała mi obiecać, że dziś nie będę się już uczyć. Obiecać nie chciałam, ale teraz widzę, że mogłam to zrobić spokojnie...

No i dobra, mi też się coś od życia należy. Idę się wyspać chyba. Do zobaczenia.

P.S.: Od miłości do nienawiści jeden krok... i odwrotnie! Marian, kocham Cię! - cztery czwórki mi postawił z w-fu! :))