Archiwum 30 czerwca 2006


Nie jest to jedna z optymistycznych notek...
Autor: dorothee
30 czerwca 2006, 21:13

Fuck! Jestem wkurzona! Jutro ten walony wyjazd, na który wcale nie mam ochoty! Fuck! Jak zwykle cała ta gimnastyka z przygotowaniami, a ja na dodatek wcale nie jestem pewna, czy chcę tam być. Niby nic wielkiego, tylko weekend, ale ja po prostu jak zwykle przesadzam. A rodzina oczywiście wykorzystuje każdą możliwą okazję, żeby na mnie najechać i uświadomić mi, że jestem nieznośna.

Należy się chyba słowo wyjaśnienia: cały wyjazd dotyczy pradziadka, który ma imieniny, a na dodatek niedawno skończył 90 lat. Rodzina postanowiła to uczcić, zrobić dziadkowi niespodziankę i zjechać się, tylko tak, żeby o tym nie wiedział. Oczywiście całe zamieszanie, konspiracja, pociąg, prezenty, bagaż i cały ten majdan. Na dodatek Rodzicielka i obie ciotki wymyśliły sobie, że byłoby miło, gdybym przywiozła dziadkowi w prezencie jakiś swój obraz. Rzecz się uzgodniła sama, wszystkie się strasznie na to najarały, zdecydowały i nie miałam nic do gadania. Z całą resztą zostawiły mnie samą: z malowaniem (i zakupem potrzebnych materiałów - tylko żebym jakimś cudem nic na to nie wydała, broń Bóg!), a jeżeli nie mam czasu, to żeby coś wybrać z tego, co mam. Oczywiście kiedy wybrałam sama, to się nie spodobało i rodzina sama się rozporządziła moimi pracami. Więc się wkurzyłam i stwierdziłam, że żadnego obrazu nie będzie. Za co zostałam zbesztana, a święta uraza Rodzicielki zmusiła mnie do osiągnięcia wreszcie kompromisu. Wybrałam jeden z obrazów z pleneru i znowu zostawili mnie samą z jego konserwacją i oprawą. Czekały mnie ciekawe przygody z papierem ściernym, farbą i lakierem do drewna oraz najciekawsza przygoda z wredną babą w sklepie z artykułami drewnianymi, która na niczym nie znała się tak samo jak ja (nie wiedziała nawet, co ma na sklepie), za to potraktowała mnie jak niedorozwiniętą. I nie powiem, żeby efekt ostateczny był dla mnie zadowalający, bo nie jestem złotą rączką. Kiedy jeszcze pomyślę, że jutro będę się z tym prawdopodobnie szarpać w pociągu, to po prostu mnie trzęsie. Powinnam się wedle wszelkiej logiki cieszyć, że się wyrywam z domu, ale średnio się cieszę. A nawet chyba wcale. I mam tylko nadzieję, że do jutra mój nastrój zmieni się diametralnie. I lepiej żeby tak było, bo cała ta wyprawa stanie się dla mnie męką, a na koniec dnia rodzina mnie zlinczuje.

Nie wiem dlaczego zawsze kiedy muszę coś załatwić, muszę trafić na jakichś niezrównoważonych, albo wrednych ludzi, którzy do tego traktują mnie protekcjonalnie. Wszędzie, nawet w głupim sklepie spożywczym muszę się zawsze natknąć na kogoś, kto uważa się za wyższy gatunek i akurat mnie sobie upatrzy, żeby na moim przykładzie swoją wyższość sobie przypomnieć. Albo coś go tego dnia ugryzło i akurat na mnie rozładuje swoją złość. Albo jest kompletnie nieprzytomny i akurat mi wypadnie coś mu tłumaczyć. Albo sam nie wie, co ma w sklepie, a ja akurat muszę wtedy szukać czegoś niepopularnego. Albo to ja jestem jakaś nienormalna, albo w tym mieście żyją sami nienormalni ludzie, którzy codziennie mają "gorszy dzień". Jest jeszcze trzecia możliwość: że mam na czole napisane "Jestem naiwna - możesz na mnie przelać swoje frustracje", albo mam po prostu na plecach napis: "Kopnij mnie!". Chyba powoli zaczyna mnie to męczyć. I wcale sobie tego nie wymyśliłam, bo ostatnio zauważyła to nawet Ma Soeur.

I jeszcze jakby wszystkiego było mało życie, jak nic, uprzykrza mi alergia, z którą już setny raz wybieram się do lekarza i wybrać się nie mogę. I chyba już wiem, skąd ta niechęć: kiedy myślę, że jeszcze tylko baby w przychodni się na mnie nie wyżyły, to po prostu wszystkiego mi się odechciewa.

W tym mieście nie można być zwyczajnie miłym i życzliwym ludziom (już zwłaszcza w urzędach), bo po prostu cię zagryzą. "I tym optymistycznym akcentem..."