12 lutego 2006, 19:16
Kacuś dzisiaj męczy, oj kacuś...!
Wczoraj się poimprezowało - fajnie było, nie powiem, uchlałam się "na bosko". Powiedzcie mi tylko dlaczego bosko jest przez 2-3 godziny, a potem cały dzień do dupy???
Nie jest źle... niby... mam jednak ciągle przeczucie, że jakieś problemy wiszą w powietrzu, a nawet na pewno są i zdaje się, że w dużej mierze przyczyniłam się do ich zaistnienia (trzeba było nie skakać jak głupia). Dość, że prąd uratowany, obawiam się jednak, że ktoś mógł mieć przeze mnie kłopoty, za co go (a właściwie ją) bardzo przepraszam.
Szaleństwo - absolutne szaleństwo wczorajszego dnia zapanowało, porwało mnie i odpowiadało mi to, a i owszem! Trzeba było się skupić na tym, co w danej chwili najważniejsze - nie myśleć o kłopotach, nie było czasu na zatruwanie sobie nastroju. I o to mi chyba zawsze chodziło. Szkoda tylko, że reszta moich ferii tak nie wyglądała - "okoliczności przyrody" na to nie pozwoliły. Mam wrażenie, że przerypałam kompletnie ten czas - nic konstruktywnego nie zrobiłam. Odpoczęłam - to tak. Ale co poza tym? Niewiele...
Jestem przytłoczona - wszystkim, różnymi sprawami: moimi i nie moimi. Nie wiem sama - wszystko mnie martwi. Czy ja nie umiem żyć inaczej, jak ciągle się czymś przejmując??? Wiem, wiem, do życia trzeba podchodzić trochę na luzie, bo przyjdzie zwariować, w najlepszym przypadku wykończyć się nerwowo. Dobrze! W takim razie zwariowałam.
"... I don't now what more to ask for
I was given just one wish..."