24 sierpnia 2005, 13:19
Nareszcie wróciłam...!
Długo mnie nie było, dłużej niż zapowiadałam, ale cóż... nie wszystko w życiu można przewidzieć, tak jak ja nie przewidziałam, że zaraz po powrocie z Krasnobrodu wyjadę ponownie i to do pracy! Tak więc w domu zabawiłam tylko jeden dzień (który w całości spożytkowany został na pośpieszne pranie i pakowanie) i znowu w drogę - nie miałam nawet czasu wpaść na chwilę na blogiszona i skrobnąć parę słówek o minionych dwóch tygodniach (za co oczywiście biję się w pierś przed wszystkimi spragnionymi wieści).
Jezu, gdzie te wakacje??? Czas upłynął mi tak szybko, że prawdę powiedziawszy nie dotarło do mnie jeszcze za szczególnie, że za tydzień zaczyna się szkoła! Na szczęście mnie to już nie dotyczy i po raz pierwszy w życiu nie będę obchodziła 1 września jako dnia żałoby narodowej, niemniej jednak dotyczy to mojego rodzeństwa, któremu szczerze współczuję. Oczywiście nie zamierzam się do samego października byczyć - wolałbym spożytkować ten ostatni miesiąc na nauce, albo jeszcze lepiej: w pracy (wiem, wiem... jestem chora umysłowo), w każdym bądź razie jakoś aktywnie, tak jak aktywne były ostatnie cztery tygodnie.
Pobyt w Krasnobrodzie mogę uznać za udany. Pod względem warunków życia i mieszkania, nie mogę narzekać, bo jak się okazało później mieszkaliśmy w najdroższym ośrodku Krasnobrodu i faktycznie: chyba jeszcze nie zdarzyło mi się mieszkać w tak wypasionym domku. Nie brakowało niczego, począwszy od lodówki, przez telewizor, a skończywszy na leżakach plażowych. Domek przestronny, z dwoma tarasami, drewniany. A co najważniejsze wszystko pachniało wręcz nowością. Z pogodą też trafiliśmy nieźle (przynajmniej jak na naszą szerokość geograficzną przystało ;] ) - mimo, że na samym początku i na odjezdnym trochę padało, "środek" pobytu był tak upalny, że odechciewało się wszystkiego, a powietrze było tak gęste, że - jak powiedziała Stara Znajoma - "można je było jeść łyżkami". I wszystko byłoby fantastycznie, gdyby nie zgrzyt w towrzystwie: drobne nieporozumienia niepotrzebnie nas podzieliły i w praktyce wszystko robiliśmy grupami. Trudno oczywiście wymagać, aby wszyscy robili to samo, nawet jeżeli nie każdemu to odpowiada - w końcu każdy ma prawo spędzać czas tak, jak lubi najbardziej. Nikt chyba jednak nie zaprzeczy, że trochę się poprztykaliśmy.
Mimo wszystko było wesoło, czasem strasznie (nocna burza z nawałnicą), czasem smutno (biedny jeżyk ;~[ ), często smacznie (naleśniczki, spaghetti, chipsy, piwko - mniam mniam!), a przede wszystkim gorąco i nie nudno - a to podstawa.
Zdobyłam przy okazji cenną wiedzę na temat mojej kondycji - otóż W OGÓLE JEJ NIE POSIADAM! Wycieczka rowerowa do Tomaszowa Lubelskiego (w sumie 30 km), skończyła się dla mnie tym, że wszyscy oglądali "Ace'a Venturę" zalewając się w najlepsze, a ja leżałam na górze z 40-stopniową gorączką. Mam nauczkę na całe życie ;]
Jak już wiecie, ledwo wróciłam z Krasnobrodu, a już byłam w drodze - gdzie? - nad morze. Praca właściwie przyszła do mnie sama, bo dostałam propozycję w ogóle na nią nie czekając, a będąc jeszcze poza domem. Trzeba się było szybko decydować, bo pierwszy dzień pracy był tuż, tuż i cieszę się z tego pośpiechu, bo nie miałam czasu stchórzyć (co mam niestety w zwyczaju). Miałam pietra, przyznaję, bo miałam pracować sama, bez znajomych, a z obcymi ludźmi, w obcym mieście i w ogóle miałam jeszcze tysiąc "ale". Na miejscu okazało się, że strach ma wielkie oczy i wszelkie obawy były niepotrzebne. A pracowałam na akcji promocyjnej na terenie wybrzeża (takich akcji było tam w tym roku wyjątkowo wiele), a powiem tylko tyle, że moją należy kojarzyć z kolorem żółtym. Reszta jest milczeniem ;]
Poradziłam sobie, tak myślę - w każdym bądź razie moja partnerka z pracy (Milenko! Pozdrawiam!) na mnie nie narzekała :] Też bez zgrzytów się nie obyło i zaczynam niestety wierzyć w to, że w żadnym towarzystwie i w żadnych okolicznościach nie da się spędzić nawet dwóch tygodni bez jakiegoś konfliktu. Ale niczego nie żałuję, a przecież o to w życiu chodzi, żeby niczego nie żałować.
A teraz czekam na wypłatę :))))) I leczę się z zatrucia pokarmowego (wiedziałam, że ta akcja zacznie mi w końcu wychodzić bokiem, ale dlaczego akurat w ten sposób???). Ech... "i tak warto żyć"!