Archiwum 22 lipca 2005


W drogę...!
Autor: dorothee
22 lipca 2005, 11:21

Wpisuję się nareszcie, ku uciesze zapewne Bałkanofila i Starej Znajomej, którzy już komentują swoje komentarze. Wpadam właściwie na chwilę tylko poinformować, co się ze mną działo i co dziać się będzie. Przede wszystkim jestem już studentką i to na tym kierunku, na który chciałam się dostać najbardziej. Mogę więc sobie chyba pogratulować. Więc gratuluję!

Po drugie już jutro wyjeżdżam. Nie będzie mnie całe dwa tygodnie, więc będziecie musieli znieść kolejny przestój na blogu. W związku z wyjazdem mam dzisiaj prawdziwe urwanie głowy, stąd mój pośpiech w dodawaniu tej notki. Oby tylko pogoda była lepsza, bo inaczej zacznę wierzyć w klątwy (tylko kto mógłby się tak na mnie paskudnie zemścić...?).

Z wyjazdem wiążę wielkie nadzieje, tzn. liczę na to, że będzie fajnie. Wczasy bez rodziców i bez wychowawców, ze sprawdzoną ekipą znajomych - samowola po prostu! Sama sobie będę panem i sługą! No dobra, może bez przesady, zawsze ciąży jeszcze na mnie odpowiedzialność prawna... :)))

A skoro samodzielność i samowola, to w rodzicielkach obudził się spotęgowany instynkt macierzyński, który w nadmiarze prowadzi do nadopiekuńczości. Konsekwencja: wałówa na wyjazd, która wystarczyłaby dla armii. Przesadzam oczywiście odrobinę - nie ma sensu narzekać, bo w końcu to tylko wygoda.

Tak więc koniec z nudą, chociaż na ostatnie dni nie mogę w sumie narzekać... Pomijając wielokrotne wizyty na uniwersytecie w celu załatwienia ostatnich formalności, mam na swoim koncie kilka fajnych spotkań ze znajomymi (pozdrowienia!). Na przykład przemiła wycieczka nad jezioro ze Starą Znajomą, Messaliną i Bałkanofilem. Jak dotąd nie udało nam się jeszcze ani razu dojechać do celu bez zgubienia drogi, niemniej jednak było słońce (choć mało), dobre jedzonko, feta i podbiał ;) , towarzysz w zaroślach, łowiący rybki, modelki Benny'ego Hill'a, spadające ręczniki i koń, na którego działa zwierzęcy magnetyzm Bałkanofila - krótko mówiąc, było śmiesznie. Oczywiście nie wolno mi zapomnieć o "cipsach" hahaha :)))

Równie przyjemnie było w pubie. Skład podobny, poszerzony o Walentynę i Koninę. Ponarzekałyśmy, złożyłyśmy sobie gratulacje, poplotkowałyśmy - słowem: pełne odprężenie.

Skandal! Ja wyjeżdżam, a Stara Znajoma i Messalina za moimi plecami umawiają się na projekcje filmów w kinie letnim w parku. I mnie tam nie będzie! Jakby to powiedział Czarny Rycerz: "chamstwo i gównażeria"! ;)

Dla Bałkanofila "szczęśliwej drogi już czas"... Bon voyage!

Myślałam, że mogę raz na zawsze pożegnać się ze szkołą, bo już jej nigdy więcej nie zobaczę. Cóż... nic bardziej mylnego, bo wedle zasady: "skoro nie góra do Mahometa, to Mahomet do góry", niczym czarny kot moją drogę przecina ciągle ktoś ze szkołą związany. Najbardziej dramatyczne (wręcz trącające kinem akcji) spotkanie miało miejsce na Starym Mieście. Na drodze mojej i Starej Znajomej pojawił się nauczyciel: Chemik - Terrorysta. Jak zwykle nienagannie ubrany, tym razem w barwy narodowe, pan profesor śpieszył gdzieś z tekturową teczką, w której znajdowały się zapewne niedoścignione w swej formie konspekty. Dodać mogę, że teczka współgrała z resztą ubioru pana profesora na zasadzie kontrastu kolorystycznego. Dostrzegłyśmy Chemika późno, wobec czego nie miałyśmy już czasu na ucieczkę, użyłyśmy zatem klasycznego sposobu kamuflarzu: odwróciłyśmy się tyłem, twarzą do witryny sklepowej. Metoda klasyczna, ale skuteczna. Niebezpieczeństwo minęło. A po ominięciu nas przeszło na drugą stronę ulicy i zniknęło w bramie (pub? galeria antyków? wulkanizacja? gdzież miejsce mieć mogło to szpiegowskie spotkanie?). Poczułyśmy się bezpieczne, nie zagrożone żadnym "Kłaniam się". Nie uszłyśmy jednak wiele, gdy Chemik wyłonił się znowu i zaczął zmierzać w tempie torpedy w naszym kierunku. Szybka akcja ratunkowa, w postaci ukrycia się w sklepie jubilerskim i udawania klientek, po raz drugi uratowała nam życie! :))))

Chyba bredzę. Zakończę zatem. Życzcie mi szerokiej drogi. Do zobaczenia!