03 czerwca 2005, 19:14
Iście aktywnie upływają mi dni, odkąd zaczęła się rekrutacja na studia. Dziś złożyłam już na szczęście papiery na wszystkie kierunki, na które chciałam zdawać, więc póki co mam jakieś 24 dni wolnego, aż do ogłoszenia wyników matur.
Tegoroczna rekrutacja to istny obłęd. Na każdym kroku nowe wątpliwości, co trzeba do teczki włożyć, a czego nie trzeba, które to wątpliwości zazwyczaj rozwiewa jakaś "przemiła" pani z Dziekanatu Wydziału ... (właściwe wstawić), wyglądająca jakby się spod kiosku z piwem wyrwała na pięć minut teczki poprzerzucać. Nie chce jej się z krzesła wstawać, więc teczkę rozwiąże, sprawdzi, czy naiwny maturzysta 80 zł (!) wpłacił, następnie dokumenty ciśnie gdzieś pod okno na stertę (a co się będzie wysilać ze wstawaniem). Wspomniane wątpliwości rozwiewa zdaniem: "Nie trzszszszba" - co w tłumaczeniu na polski oznacza: "Nie trzeba", po czym dmuchnie ci dymem papierosowym w nos, demonstracyjnie zachowa się niezwykle mile dla młodego człowieka, który studentem już jest, na koniec nie powie "do widzenia" (może wolałaby już nie mieć okazji kandydata oglądać...). Jeżeli ma się szczęście można trafić na studentów, którzy przyjmują papiery, co jest oczywiście o niebo przyjemniejsze.
Zabawnie wyglądają rzesze przejętych do granic możliwości maturzystów, krążących między uniwersytetami i zastanawiających się czy aby na pewno wszystko dobrze zrobili. Kolejny dowód obłędu w tym roku: do spazmów płaczu może doprowadzić jedna krzywo napisana literka na teczce, w której składa się dokumenty. Ludzie dopytują się po sto razy dosłownie o wszystko, co doprowadza osobniczki wpisujące się w model przedstawiony powyżej, niemal do szewskiej pasji. Maturzysta mdlejący ze strachu - pani wkurzona do granic możliwości - koło obłedu się zamyka.
Inna sprawa, że informacje podawane na stronach internetowych uczelni nie zawsze są takie klarowne i wyczerpujące, jak próbuje się nam to udowodnić... Jak zawsze w tym kraju bywało i bywa, tak i w tym przypadku trzeba wszystkiego dowiedzieć się "na gębę" i osobiście. Jak zwykle...
Tegoroczna dziwna sytuacja z nową maturą prowadzi do jeszcze jednego przejawu zbiorowego obłędu, tzn.: panuje epidemia nudy! Kiedyś człowiek kończył szkołę na początku czerwca i musiał przygotowywać się do egzaminów wstępnych, a więc plany na najbliższe półtora miesiąca miał (nauka! nauka! po dwakroć nauka!). Teraz nie ma egzaminów, nie ma motywacji, a więc robić też nie ma czego, co gorsza zmobilizować się do czegokolwiek jest cholernie trudno. W ogóle na miasto wyległy rzesze młodzieży "absolwenckiej", która poczuła się wolna i nie skrępowana wreszcie żadnym konwenasem ;) wobec czego ogoliła głowy na łyso, przywdziała luźny, ortalionowy strój sportowy, znacznie zmiejszyła zużycie opon mózgowych (oszczędza siły na studia, czyż nie? ;] ), a dni przeważnie spędza na wspieraniu polskich browarów. Możnaby rzec: epidemia!
Ale przynajmniej coś się dzieje i ja mam o czym pisać. Jak głosi stare polskie przysłowie: "ktoś pracuje, by spać mógł ktoś"! :)))) Nie wiem dlaczego mi się to akurat przypomniało, ale każda historia musi mieć morał ha ha!