09 lutego 2005, 20:40
Bałkanofil zwrócił mi dzisiaj uwagę, że nic nowego nie pojawia się na blogu, więc jestem! Mój nastrój niestety nie sprzyja szczególnej wesołości tej notki. Zapewne więc wesoła nie będzie, przede wszystkim chyba dlatego, że zima mi się totalnie sprzykrzyła (zwłaszcza po ostatnich mrozach) i chcę żeby jak najszybciej zaczęła się wiosna i temperatury były wreszcie dla ludzi (bądź co bądź istot stałocieplnych)! Miło mnie ostatnio zszokował fakt, że na dworze jest jeszcze jasno, gdy wychodzę ze szkoły. Miłe to zaskoczenie zapewne dlatego, że mam jakąś nie do końca uświadomioną nadzieję, że gdy dni będą dłuższe, ja będę więcej pracować. Tymczasem wysłuchałam dzisiaj dosyć nieprzyjemnego ubolewania ciała pedagogicznego nad stanem naszych prac dyplomowych, jak i stanem wiedzy, połączonego z odgrażaniem się - roztoczono przed nami wizję nie dopuszczenia do dyplomu, nie ukończenia szkoły bez możliwości powtórki roku, a także nie dopuszczenia do matury. Cóż nam, kochani, pozostaje? "Matura w rok"! Możemy już zacząć się zapisywać do liceum dla dorosłych ha ha ha! Śmieję się, ale prawdę powiedziawszy jest to śmiech przez łzy, bo doskonale zdaję sobie sprawę z grozy sytuacji i rozumiem, że mamy ogromnie mało czasu, mimo to po prostu nie potrafię się zabrać do jakiejś sensownej roboty! Dół! Tragedia! Kaplica!
W klasie oczywiście zamiast perturbacji przedmaturalnych - perturbacje towarzyskie. Aż huczy od plot, kto z kim się spotyka po studniówce, a kto kogo olał, kto jest w ciąży, a kto bierze ślub. Propos ślubu zostałam właśnie (wbrew swojej woli) mężatką. Organista oczywiście nie zrezygnował z dalszego odgrywania szopki z oświadczynami i doszedł do wniosku, że nasz urojony związek trzeba zalegalizować. Ceremonia miała odbyć się oczywiście na historii sztuki (ponownie ku zaskoczeniu i zdegustowaniu profesora Ząbka), dzięki Bogu w Organiście górę wzięła miłość dla nowego, belgijskiego zakupu pana profesora - jeepa. Tak więc do ceremonii nie doszło, co nie przeszkadza Właścicielowi Behemotów uznać ślub za odbyty, zwracać się do mnie "żono" i już planować rozwód. Dowiedziałam się nawet, że mamy wspólnego kochanka! ...lol...
Dzień dzisiejszy upłynął zdecydowanie pod znakiem całkowitej głupawki. Wyobrażam sobie, jaki stopień irytacji musiał osiągnąć Dizajner, gdy produkował się zaciekle, chcąc nas uświadomić, że nas obleje, my tymczasem śmialiśmy się w najlepsze z głupot sięgających zenitu z powodu wszechogarniającej nudy. W ogóle chyba nikt z nauczycieli nie ma już do nas cierpliwości. Nie przypominam sobie żebyśmy kiedykolwiek tak zbiorowo tę szkołę olewali (a przecież już różnie bywało)...
Bałkanofil stwierdził dzisiaj, że uwielbia poezję Przybosia ("Facet był genialny!"). Wobec tego podliżę się i zamieszczę jego wiersz:
Słowik
Skryty głośno w cierniach tarnin i malin
naglił noc - i mijała, i szlifował swój głos
i świst,
i wyciągał swój śpiew
w cienki włos. I wił tkliwiej i cieniej
twój złocisty lok koło ucha.
Słuchaj,
słuchaj - dalej:
przenoś, miła, słowika
ze słyszenia - w widzenie:
to skowronek, to świt.
Oto widzę jaśniejącą twoją brew.
I dotknęłaś rzęsami moich powiek.
Tchnąłem słowo -
odpowiedz.
Spojrzyj: słowik
na każdym czubku drzew
znika
podlatując w jednowymiarowość
i najdźwięczniej, i najbezimienniej -
w ciszę.
"Kocham" - słyszę.
Brrrr... jakież to sentymentalne... chyba się starzeję!