Archiwum 14 grudnia 2004


Życiowe przypadki
Autor: dorothee
14 grudnia 2004, 19:26

Naciski dzisiaj na mnie były, żeby coś napisać nowego na blogu więc to czynię, choć o tylu rzeczach mogłabym pisać, że nie wiem czy się pomieszczę he he.... no! jak zwykle przesadzam.

Przygotowania do studniówki idą pełną parą. Po dzisiejszym dziesięciokrotnym powtarzaniu poloneza stwierdzam, że nigdy więcej tego nie zatańczę! Na zajęcia z malarstwa pofatygował się również pan kamerzysta i nakręcił pierwsze ujęcia naszego przyszłego studniówkowego filmu (przy głośnym sprzeciwie pani modelki, która na filmie być nie chciała - kamerzysta był cokolwiek zakłopotany). Na filmie mają szansę ukazać się takie klasowe zjawiska, jak "Copacabana" Amatorki Wszystkich Koni i "behemoty" Organisty (nie musicie wiedzieć, co to). Dzisiaj Naczelna Siła Gastronomiczna Kraju stwierdziła, że w życiu nie przypuszczałaby, że studniówka może przysparzać tylu problemów - podzielam!

Owa Siła Gastronomiczna nakazała mi napisać też o oświadczynach. Skąd oświadczyny mi się teraz wzięły? A no stąd, że to się okazuje ostatnimi czasy częstym zjawiskiem w naszej klasie. Całkiem poważne oświadczyny otrzymała Walentynka - była równie zszokowana, co cała klasa na wieść o tym. Facet absolutnie serio kupił jej pierścionek, co oczywiście spotkało się z dezaprobatą z jej strony (tak trzymać Walentyna! ;] ), w końcu dziewczyna nawet szkoły jeszcze nie skończyła, a osiemnastkę miała miesiąc temu! Szok, ale cóż.... samo życie....

Mnie też spotkały oświadczyny, jednak nie miały w sobie nic z powagi, a raczej dotknęły psora Ząbka jak sądzę (ale to złożona sytuacja he he). Oświadczyny Organisty (tego od 'behemotów" - cóż za niefart) oczywiście odrzuciłam, co nie przeszkadza mu mówić do mnie per "kochanie", "żono" itp. Chyba nie muszę mówić, że mnie to denerwuje...

Odnotować mogę także ciekawe zdarzenie sprzed kilku dni, a właściwie ciekawe zjawisko socjologiczne, mianowicie dwóch typków jadących autobusem, którym wracałam do domu po zakupach. Typki owe wracały z imprezy (jak się później okazało - trzydniowej), wyraźnie będąc jeszcze "pod wpływem". Rozmawiali tak głośno, że połowa autobusu znała historię poprzedniego wieczoru. Tematyka rozmów była różna: jeden z nich został obdarowany pluszową foką, którą obaj byli niesamowicie zachwyceni ("Ty! Ona jest normalnie zaj........sta!"), a zachwyt ten okazywali poprzez owej foki całowanie (bleeeeee!). Zachwyt wobec maskotki zobligowana była również okazywać dziewczyna, do której się przysiedli ("Prawda, że ładna foczka? Podoba się pani? To niech ją pani pocałuje! Niech ją pani posmyra!"). Następnie rozmowa uległa diametralnej zmianie - widocznie naszła ich chwila słabości, bo zaczęli narzekać na ciężar i beznadzieję życia. Szokujące było jak nagle mogli od tego przejść do wspomnień z imprezy, m. in. jeden z nich był święcie oburzony tym, jak ich znajomy potraktował matkę, która przyjechała po niego samochodem: koledze widocznie nie podobało się, że musi wcześniej z imprezy wyjść, a do tego słuchać uwag pod swoim adresem, wobec tego nakazał rodzicielce "zamknąć d....ę" ("Przecież gdybym ja tak do swojej powiedział, to bym trzydzieści razy po ryju dostał!!!"). Cóż... podsumowując scena ta przedstawiała się na tyle komicznie, że musiałam przez całą drogę do domu intensywnie wypatrywać czegoś za oknem, by nie pokazać Imprezowiczom, że się śmieję.

Zdaje się zatem, że Naczelna Siła Gastronomiczna Kraju będzie wystarczająco zadowolona z nowej noty, wobec czego do zobaczenia.