Wio koniku, a jak się postarasz...


Autor: dorothee
25 maja 2005, 14:47

Bałkanofil, podszywający się pod www.robertg.co.uk zapytuje, jak było w szkole w poniedziałek? A jak miało być? Jak zwykle irytująco i jak zwykle nie udało się załatwić wszystkiego za jednym zamachem. Cudem udało nam się z Messaliną zastać bibliotekę otwartą (!!) i oddać książki. Z całym możliwym ładunkiem niechęci udałyśmy się również po "autograf" do Dizajnera, który podpisał nam obiegówki nawet nie patrząc, kto mu je wręcza, w ogóle nie odwracając głowy i nawet na sekundę nie przerywając udzielanej jak zwykle na przerwie korekty. Podpisałyśmy również "sprzęt sportowy" he he. Oczywiście Senior i PieCzarek nie chcieli nam podpisać obiegówek, dopóki nie przyniesiemy im zdjęcia klasowego ,albo filmu ze studniówki. O to, że żadna z tych rzeczy do nich nie dotarła mieli oczywiście do nas pretensje (chyba z tej racji, że jako jedyne naiwne z całej klasy chodziłyśmy na w-f w tym roku he he he)! Ostatecznie podpis mamy. Sam widok był jednak zabawny: wejście na "obiekty sportowe" było otwarte, ale ucznia ani jednego. Weszłyśmy na salę gimnastyczną, a tam...... Senior z PieCzarkiem grają w tenisa!!! HA HA HA!

Sekretarki nie było (nie wiem zupełnie jakim prawem!), w tym czasie natomiast lwia część klasy pisała maturę z historii sztuki. Wychowawcy, a więc ostatniej przystani rejsu z obiegówką oczywiście też nie było, więc i czekać nie było na co. Zaliczyłyśmy jeszcze z Messaliną gabinet lekarski w celu odebrania karty zdrowia (przy okazji dowiedziałyśmy się, że trzeba to było zrobić miesiąc temu - Przecież ja wam powiesiłam ogłoszenie! - ach ten przepływ informacji w naszej szkole...), wypełniłyśmy niezwykle szczegółową ;) kartę badań kontrolnych, dałyśmy się zbadać i byłyśmy wreszcie wolne!

Z racji przyjemnej, ciepłej pogody postanowiłyśmy sobie zrobić mały spacerek i wrócić do domku na piechotkę. W drodze Konina oznajmiła mi, że bez gadania zabiera mnie na konie. Ba! Zabiera! Raczej: zabieram się sama, bo ona jedzie rowerem. W ten sposób dwie godziny później jechałam sama przez cały Lublin, w miejsce zupełnie mi obce, w którym dotąd jeszcze nie byłam i którego w ogóle nie kojarzyłam. Ale okazało się, że Konina ma mądrą koleżankę i trafiłam bez większych problemów. Nie dałam się wsadzić na konia, poznałam za to cały tamtejszy zwierzyniec: konia, dwa kucyki, dwa psy, kurę i trzy koty :))) Występowałam tam, tak na marginesie, w charakterze prywatnego fotografa Koniny, która chciała się na poły popisać, a na poły przygotować do zbliżających się zawodów. Nasza Zaklinaczka Koni zaklinała również mnie, żebym broń Boże nie publikowała wyniku sesji fotograficznej w Internecie, ale nie byłabym sobą gdybym się posłuchała, he he..... Oto Konina na koniu :)))) :

Konina startuje!

Konina pędzi!

STOP!

W domu byłam dopiero wieczorem i nie nadawałam się do niczego, tak byłam zmęczona. Nogi mnie bolały przeokropnie, bo zrobiłam tego dnia parę kilometrów (a sportowiec ze mnie raczej kiepski), miałam za to poczucie, że nie był to dzień stracony.

Czego powiedzieć nie można o wtorku, który przesiedziałam w domu, zajmując się przede wszystkim zmywaniem :)

Dziś natomiast ponownie byłam w szkole. Stara Znajoma i Konina dostawały szału, bo dziś nie było totalnie nikogo: Jara Szynka postanowiła sama dać sobie urlop i bibliotekę zamknęła na cztery spusty. Dizajnerzy też wzięli urlop. Udało nam się jedynie dopaść Czarnego Rycerza (i dowiedzieć się, że jeżeli nie wywiążemy się z czegokolwiek to nie dostaniemy świadectw /ekhm... "dobrowolny" Komitet Rodziecielski he he.../ - nie wiem jak dla was, dla mnie to odrobinkę niezgodne z prawem!), a także dowiedzieć się kiedy wreszcie mamy zakończenie roku (ja wiem, że trudno w to uwierzyć, ale jeszcze nie mieliśmy).

Poza tym jest gorąco "jak ciul" jakby to ujęła Siostra i tak jak sobie tego niedawno życzyłam, rozpływam się w autobusach komunikacji miejskiej. Przydałoby się jeszcze jakieś ciekawe zajęcie i żyć - nie umierać!

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz