Bardzo szczególny dzień...


Autor: dorothee
21 czerwca 2004, 17:35

Na wstępie dziękuję za komentarze i za "bises" :)

Dawno nie miałam tak dziwnego dnia... Skutki klasyfikacji w sposób oczywisty wpłynęły na frekwencję uczniów w szkole he he...

Z Baczą i Przemkiem dwie pierwsze godziny (czyli w-f ha ha ha) spędziliśmy leżąc na parkiecie sali gimnastycznej i opowiadając sobie dowcipy. Potem trochę nas przybyło, ale lekcje wyglądały tak, jak się spodziwałam, tzn. NIE WYGLĄDAŁY. Powiedzmy, że były raczej prowizoryczne he he (na historii sztuki na przykład udzielałam się pisemnie przy tworzeniu podania o komisa z geografii), poza tym jak zwykle krążyłam między biblioteką, sekretariatem, salą gimnastyczną i górnym korytarzem żeby podbić obiegówkę. Ze wszystkim wyrobiłam się dosyć szybko i stwierdziłam, że pożyteczniej będzie wrócić do domu. Zdaje się jednak, że nie pisane mi jest kiedykolwiek być tak wcześnie w domu, bo jak na złość, kiedy wyszłam ze szkoły, okropnie się rozpadało i chyba z godzinę siedziałam przed szkołą (zapomniałam rano parasola :~(  ). W tym czasie zjawił się w szkole jakiś zapaleniec, chcący koniecznie kupić dwa obrazy (po klasyfikacji durniu?!) i chwalący się swoją pseudoplastyczną wiedzą (mówił "orcha" zamiast "ochra" ha ha ha ha!). Strasznie zawiedziony brakiem łupu wreszcie się oddalił, ale niewykluczone, że jeszcze się zjawi brrrr...

Gdy wreszcie trochę przestało padać poleciałam na przystanek i nawet zdążyłam na "czwórki". To była największa galeria dziwnych osobistości, jaką w życiu widziałam - zaczęłam się zastanawiać, czy nie śnię he he. Pewnie przesadzam, ale takie było moje pierwsze odczucie. Przede wszystkim autobus był mały i duszny. Kogo ja tam widziałam: jakąś lasencję w bluzce o kolorze różu w stylistyce lalki Barbie, pana o dużych gabarytach i strasznie spoconego, który ledwo mieścił się na podwójnym siedzeniu, panią o bardzo chropowatej cerze, inną w szmaragdowej wiatrówce, jakiegoś nażelowanego Alvaro, chłopca z zadatkiem na skejta, dziewczynkę będącą na najlepszej drodze do połknięcia muchy (ziewała), no i oczywiście z tyłu zjaraną młodzież, pokładającą się sobie na kolanach. Na domiar złego stałam między pulchną panią i jakimś typkiem o loczkach cherubinka i dziwnie zmartwionej twarzy (Groteska Roku!). Tak się złożyło, że pani wypatrywała czegoś z przodu autobusu, a "cherubinek" - czegoś z tyłu, w wyniku czego oboje kiwali się w prawo i w lewo, a ja stałam na skrzyżowaniu wzroku obojga. W pewnym momencie zaczęło mnie to poważnie denerwować.

Jakoś jednak do domu dotarłam. Żeby nie było za dobrze na koniec zostałam zlana wodą z drzewa poruszonego przez wiatr... ha ha jakie śmieszne... O matko, ale się rozpisałam he he... Teraz sobie cały ten dzień odbiję byczeniem się i nic-nie-robieniem :))

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz